Showing posts with label Philippines. Show all posts
Showing posts with label Philippines. Show all posts

Tuesday, January 8, 2008

08.01.2008 - Philippines - Cebu

Ostatnia noc na Filipinach :(
Oczywiscie pada deszcz, bo inaczej nie byloby filipinsko. Wyruszamy jutro do Indonezji, gdzie ma byc pora deszczowa, wiec bedziemy miec juz wprawe.

Jeszcze piec slow o Filipinach:
- wrocimy tu na pewno
- filipinki - uroda: 9/10
- kraj ten sponsorowany jest przez rum tanduay oraz coca-cole
- jest tu STRASZNIE duzo dzieci. Cale chmary. Wszedzie... Zwlaszcza w malych wioskach. Zadziwiajace ;)

Specjalnie dla Dominiki zdjecia mojej pieknej zony :)

Sunday, January 6, 2008

06.01.2008 - Philippines - Bantayan Island - Sante Fe

Kurczak. Na Filipinach kurczaki biegaja sobie wolno, jedza trawke, robaczki czy co tam im smakuje. Jak u naszych babc. Sa mniejsze i przepyszne jak sie im obetnie glowe i sporzadzi "adobo chicekn". Ja jestem zachwycony tym smakiem...


Droga Sipalay -> Bacolod -> Cadiz -> Sagay -> Old Sagay -> Bantayan -> Santa Fe zajela nam ponad dwa dni. W miedzyczasie dotarlismy do paru przedziwnych miejsc, biednych, brudnych i zaniedbanych, ale pelnych zyczliwych ludzi. Jest cos w tym, ze jak sie odwiedza "nieturystyczne" miejsca nikt cie nie probuje naciagnac, oszukac, nie ma cwaniakow, a wzbudza sie jedynie zainteresowanie.

Old Sagay - port


Lodz na Bantayan Island
Pobudka o 6 rano. Tricykl z plantacji trzciny cukrowej. Znalezlismy lodz, ale musimy czekac ponad 4h. Najbardziej emocjonujace wydarzenie przez caly czas oczekiwania to przyjazd ogromnej pomaranczowej koparki. Smiesznie bylo jeszcze, jak zaczelismy grac w karty, czym wzbudzilismy ogolne zainteresowanie na calym targu. Tak z dziesieciu milych obserwatorow, bardzo ciekawych rozgrywki.


Sante Fe
Turystycznie troche, ale nie strasznie. Pierwsze miejsce do ktorego dojechalismy (polecane przez nasz przewodnik) to pokoj w stodole z bialego pustaka, z plyta pilsniowa zamiast okien. Taki ponoc Robinson Crusoe style... Jeszcze do tego brudna plaza niedaleko portu.
Ale znalezlismy calkiem przytulny resort, calkiem przyjemna plaza, jedna z ladniejszych, ktore widzielismy na Filipinach. Bialy piasek i jeden bar na plazy.
Jest troche obrzydliwych cmokajacych starych europejskich dziadow, ale na nich nie zwracamy uwagi (nie cmokaja na szczescie do nas).
Nasza plaza o poranku...

... i o zachodzie slonca


Pojawily sie pogloski, na internecie i w innych mediach, jakobym malo jadl i schudl. Jest to oczywista bzdura, ktora natychmiast zdementuje:

Thursday, January 3, 2008

03.01.2008 - Philippines - Bacolod

Szesc nocy na Sugar Beach. Co prawda "spimy na drewnianym lozku jak w wiezieniu" (cytat z Sylwii), ale czasem plaza nalezala tylko do nas. Cudowny spokoj, easy easy, happy happy (filipinczycy czesto powtarzaja te slowa).

Filipinczycy - czuc jakas wiez z tymi ludzmi. Gdy usmiecha sie do Ciebie Taj (ktorych uwielbiamy), to nigdy nie masz pewnosci, co ma w glowie (czesto smiech wyraza zaklopotanie, gdy nie wiedza o co chodzi). A Filipinczycy usmiechaja sie po prostu...


Pogoda na Filipinach zmienna jest. Niby pora sucha, a pada przynajmniej raz dziennie. Z jednej strony do dobrze, bo mamy juz czesto dosc slonca i nie chcemy sie zeskwarzyc, ale poziom nudy podczas deszczu na plazy czasem przerasta nasze mozliwosci absorbcji.


Pozegnanie na Sugar Beach (dziewczyny z naszej wioski)



Jestesmy juz w podrozy ponad dwa miesiace. Probowalem napisac jakies refleksyjne i odkrywcze podsumowanie, ale nic niezwyklego nie przychodzilo mi do glowy.
Moze wiec sprobuje w punktach:
- podrozowanie wciaga. "Odkrywamy" wciaz nowe miejsca, ktore nie przestaja nas zachwycac. A miejsc do ktorych chcielibysmy pojechac robi sie coraz wiecej
- spotykamy wiele osob na swojej drodze. Niektore postacie sa naprawde niesamowite, szkoda tylko, ze brakuje czasu zeby je lepiej poznac
- gryza nas juz mniej komary
- wymienilismy juz czesc garderoby, ale i tak wszystko smierdzi wilgocia (przydala by sie jakas prawdziwa pralka)
- zdrowi jestesmy jak najbardziej
- odstawilismy Lariam, bo zaczelismy miec paranoje. No moze nie paranoje, ale dziwne zmiany nastroju :)
- tesknilismy bardzo w swieta za rodzinami i karpiem
- nie tesknimy za praca, sniegiem, polityka i smutnymi twarzami
- nie trawimy juz jajek i chleba tostowego na sniadanie
- nie wymyslilem zadnych wznioslych mysli ani madrosci, ktore moglbym wam przekazac. No moze przypomnialo mi sie jedno przyslowie: "Latwiej kijek obcienkowac, niz go potem pogrubasic" :)
- poranna kawa, sniadanie, spacer, plaza, obiadokolacja - to zestaw czynnosci, ktory w zupelnosci wypelnia dzien. A dni mijaja bardzo szybko...

Bacalod jest slabe. Jestesmy tutaj tylko po to, zeby sobie uprac w pralce rzeczy. No i kupic czytnik do kart. No i internet tutaj w miare szybko dziala... :)
Aaaaa. Jeszcze fryzjer dla mnie jutro sie szykuje. I jogurty dla Sylwii kupimy w sklepie.


PS Dzieki za komentarze. Bardzo milo nam jest ...!

01.01.2008 - Philippines - Sipalay (Sugar Beach)

Plaza na Siquijor



Sugar Beach



W sylwestra pozegnalismy Zielinskich (ktorzy to chodza wlasnymi drogami, jak koty albo slonie i wyruszyli do Laosu i Kambodzy), wiec znowu jestesmy sami. Nie ma o czym gadac i siedzimy w ciszy...

A sylwester wygladal tak:



Byly prezenty dla wylosowanej osoby (Sylwia dostala zolta szmate, ktorej przeznaczenia nie odkrylismy - worek na zagiel albo sukienka?). Byly rowniez zabawy i konkursy, w ktorych jako dziki nie uczestniczylismy. Bajdelej atmosfery tutaj, to spimy w bardzo fajnym resorcie prowadzonym przez szwajcara i jego zone filipinke oraz cala gromadke kuzynek. Wszystkie mlode i ladne, wiec jesli ktos z kolegow szuka zony to jest to miejsce dla was... Bardzo rodzinnie, milo i swojsko. Wielu gosci tutaj wcale nie trzezwieje... :)

Monday, December 31, 2007

31.12.2007 - Philippines - Sipalay (Sugar Beach)

HAPPY HAPPY NEW YEAR
Wszystkiego najlepszego w nowym roku!!!

Saturday, December 29, 2007

28.12.2007 - Philippines - Sipalay (Sugar Beach)

Spedzilismy na Siquijor pare przenudnych i odpoczynkowych dni. Koncentrowalismy sie na nicnierbieniu, wybieraniu potraw, jedzeniu, lezeniu i chlapaniu w basanie. Pare nocy spedzilismy w dosc luksusowym domku, takim na bogato, w osrodku z basenem, z biala posciela i cieplym prysznicem. A co! :)

Ze slabych przygod to:
- rozwalilem sobie kolano na motorze i teraz nie moge nawet zmoczyc nogi, nie wspominajac o nurkowaniu :(
- ktos mial klopoty z brzuchem, ktos wlozyl reke w dzdzownice dzunglowa
- mielismy ducha w domku

A teraz fajna przygoda: droga na Negros - miejscowosc Sipalay - Sugar Beach

Siquijor -> Dumaguete - promem - luksusik. Wyspa zegnala nas w strugach deszczu. Pozniej my musielismy pozegnac Osiakow... :(

Dumaguete -> Kabankalan - autobusem - luzik
Niesamowita podroz przez gory, po drodze zniszcznej przez ciezarowki z trzcina cukrowa. Czarna deszczowa noc, ktora rozswietlaly czasem mijane miasteczka. Setki kolorowych lampionow w ksztalcie gwiazd rozwieszonych wzdluz drogi. Przystanek w Mabinay na wypakowanie towarow. Bloto, deszcz i bajecznie kolorowe rozswietlone choinki, wokol ktorych odbywal sie festyn. No i nasze ukochane, ktore przepadly w publicznej toalecie...

Kabankalan -> Sipalay
Ok. 20 przyjechalismy do Kabankalan. Niewielki dworzec, pare autobusow. Nasz zapakowany jak puszka sardynek. Ale ma byc nastepny za 25 minut wiec luzik. Pojawia sie oczekiwany i wcale nie wyglada lepiej - tez puszka, moze tym razem szprotek. Nie ma mozliwosci zeby wcisnac noge, a co dopiero czworke bialych z bagazami. No i tak sobie stoimy, mrozymy oczy i zastanawiamy sie co poczac dalej. Pomaga nam info, ze ten autobus jest juz ostatni a innego nie ma i nie bedzie... Szybka pilka: pakujemy sie do srodka. Wojtek jako nasz tur, pierwszy. Marta za Wojtkiem, Sylwia za Marta, ja na przyczepke. I tak po jednej nodze, po 5 cm... Nie wiem jak to zrobilismy, ale znalazlismy sie w autobusie. Stoimy moze jeszcze na palkcach jednej nogi, ale wyginajamy sie zeby znalezc sobie wygodniejsza pozycje na ponad dwugodzinna podroz.
I wtedy zdarza sie cud, bo po nas wchodzi do srodka jeszcze pare osob (tak z dziesiec). Nawet rezolutne babcia. Malo tego. Miedzy nami przeciskaja sie jeszcze osoby, ktore wysiadly zeby skorzystac z toalety, czy tam czegokolwiek, a teraz wracaja na swoje wczesniej zajete miejsca. Nasze dziewczyny przechwytuja podawane z rak do rak male, badz troche wieksze dzieci, my podajemy nad glowami walizki, ktos sie zaklinowal, a wszystko w atmosferze finskiej sauny.
Zeby nie bylo tak latwo, jedna z filipinek, ktora widocznie zglodniala - zaczyna chrupac balut - niewinnie wygladajace kacze jajka z embrionami w srodku. Jaaaah!
I w takiej to radosnej atmosferze spedzamy 2h. Po drodze robi sie luzniej, a my przyrzadzamy nasze lekarstwo - brandy z kola. Konduktor obiecuje nam, ze przez nastepny rok bedzie grzeczny...

Sipalay -> Sugar Beach
Po 22 docieramy do Sipalay. Wita nas puste i wyludnione miasto, ale znajdujemy tricykle (motorek z przyczepka), ktory raczy nas zawiezc na Sugar Beach. Pakujemy sie we czworke z bagazmi. Ja wisze na blotniku, a Sylwia mnie trzyma za noge zebym sie nie zgubil... Mimo ze noc, jedziemy bez swiatel. Dopiero gdy robi sie zupelnie czarno nasz motorniczy wlaczyl male swiatelko, ktore raczej robilo romantyczny nastroj, niz oswietlalo cokolwiek. No moze mowilo kierowcom ciezarowek: "Jestem malutkim grzecznym swiatelkiem, nie rozjedz mnie!". I tak to sobie jechalismy pare kilometrow, deszczyk siapil, bloto slodko chlapalo nam w twarz, az skonczyla sie droga. Dojechalismy do zniszczonego mostu, ktory mozna bylo pokonac jedynie piechota. Nasz uroczy motorniczy pokazal nam uprzejmie kierunek i zaznaczyl: "Sugar Beach - 1 minute". Ochoczo zaladowalismy bagaze na plecy i w droge. Zupelne odludzie, waska droga otoczona z dwoch stron lasem mangrowym i woda. Jedna minuta, dwie, ... osiem... a my dalej idziemy. Zrobilo sie ciemno, my z malutka latareczka... Po drodze zaczepila nas nawet dziewczynka, ktora zaproponowala nam nawet lodke, ale po co nam lodka jak my spacerujemy "1 minute". Znalezlismy w koncu plaze, ale inna :) . Niestety po pewnym czasie wyrosla przed nami rzeka.
Wrocilismy grzecznie do dziewczynki, nie bardzo sie targowalismy i wynajelismy lodz. Rozswietlil sie ksiezyc, a przy kazdym ruchu wiosla w wodzie rozblyskal fluorescencyjny plankton (Wojtek machal noga, a Marta raczka). I tak to poplynelismy w nieznane... a o 24 bylismy na miejscu! :)


PS Nie mozemy wrzucac zdjec, bo drugi czytnik nam sie spalil. A tu jest taka wiocha, ze nowego nie kupimy... Normalnie rozpacz! :(

Wednesday, December 26, 2007

26.12.2007 - Philippines - Siquijor

Aby tutaj dotrzec wynajelismy sobie bangka (na zdjeciu ponizej). Taki calkiem spory odcinek do przebycia, bo ok. 30 km.

Cudowny poranek. Otwarte morze i pierwszy raz w zyciu widzialem z tak bliska delfiny na wolnosci, na powitanie i czesc ktorych wznosilismy kazdorazowo anglojezyczny okrzyk WOW chorem...

Dotarlismy

Siquijor to nieduza wyspa, poza szlakami tutrystycznymi, znana z uzdrowicieli, "magicznosci" i swietlikow. Czasem zwana jest Witches' Island (wyspa czarownic). I tego mistycyzmu wlasnie tutaj poszukiwalismy... Jest tu okrutnie spokojnie. Przez ostatnie 3 lata zdarzyla sie tutaj tylko jedna kradziez telefonu komorkowego.

Wiglie spedzilismy w domku na bardzo odludnej plazy, a dokladnie to na werandzie tego domku. Byly ryby na pare sposobow, duzo ryzu i ogromny talerz tluczonych ziemniakow. No i kapiel pokolacyjna dla chetnych... :)


Caly czas zachwycaja nas tutejsi ludzie - swoja serdecznoscia i usmiechem. Tutaj zreszta my czujemy sie czesto atrakcja tutrystyczna. Pojawiajac sie w tutejszych miasteczkach wywolujemy niemale poruszenie :) .

Monday, December 24, 2007

24.12.2007 - Philippines - Siquijor - Sandugan


WESOLYCH SWIAT!!!
Dla naszych rodzin, przyjaciol, znajomych, czytelnikow, wspierajacych i wszystkich innych milych nam osob! :)

PS Teraz to wyladowalismy na niezlej wsi. Ale tego wlasnie tutaj szukalismy... :)

Saturday, December 22, 2007

22.12.2007 - Philippines - Panglao

Od dwoch nocy plazujemy na Panglao - Alona Beach. Przedziwna, zabetonowana plaza, ktora wprawila nas w zdumienie i zaklopotanie gdy ja ujrzelismy. Lampiony, emeryci, betonowe schody, bary karaoke, wyjace "live" koncerty... Piasek jest tutaj rzeczywiscie bialy (ponoc najbielszy na Filipinach) i tak naprawde nie jest tak strasznie. Jeczymy dlatego, ze Palawan byl przewspanialy. Taki nasz malutki "utracony raj"... :)

Kto gra w karty ten ma leb obdarty...


Problem sie pojawil: trzeba robic zdjecia, zeby byly ladne, ciekawe i zeby wszyscy na nich piekni byli. Malo tego. To jest przeciez niezwykle subiektywne, kto na ktorym wyglada "pieknie"...

Ostatnio mamy bardzo napiety grafik. Albo wycieczkujemy sie calymi dniami, albo przemieszczamy sie wszelakimi srodkami transportu. W dodatku dosc czesto nie ma internetu lub chociazby pradu. Dlatego nasze wpisy pojawiaja sie tak nieregularnie.

Balicasag Island - Black Forest
Cudowne miejsce nurkowe, takie TOP 5 wsrod miejsc w ktorych nurkowalem. Doskonala widocznosc, piekna sciana, wspaniale ryby i zolw ogromny jak maly fiat 126p. No i w wodzie tylko ja, Andzia i divemaster z pomalowanymi na czerwono paznokciami i kolczykami z czerwonym oczkiem. Taki strojnis.
Szkoda tylko, ze ja nurkowalem jak lajza... Moze dlatego, ze nurkowalem w damskim kombinezonie i odstawalo mi miejsce na cycki :)

Friday, December 21, 2007

19.12.2007 - Philippines - Sabang

W drodze do podziemnej rzeki, najdluzszej na swiecie. Niesamowite miejsce.


Druzyna Boba Budowniczego

Wednesday, December 19, 2007

18.12.2007 - Philippines - Palawan - Puerto Princessa

El Nido. Plaza nasza



El Nido. Lupanie kokosa. Za zdjeciu widac sekcje fizyczna oraz nadzorcza w bikini. Nadzorca plinowal, zeby fizyczni sie tym kokosem nie pozabijali...


Autobus El Nido -> Puerto: 250 km w prawie 8h po szutrze, drodze, ktora raz byla a raz jej nie bylo. Gory, pagorki i dzungla (nie zeby byly tam zaraz zyrafy). Ogolnie luzik po tym co do tej pory przezylismy, zwlaszcza ze straszono nas 18h. Nawet gume zlapalismy jak na jakims podrozniczym filmie...



Puerto Princessa. Niestety nie jest to miasto zamkow w stylu rajskim, w ktorych mieszkaja ksiezniczki, z ktorych przynajmniej jedna ma na imie Puerto. Trafilismy do zatloczonej stolicy, z pasem startowym lotniska wzdluz glownej ulicy. Spedzamy tu tylko 2 noce, co smutkiem mnie napawa, bo szkoda jest opuszczac Palawan.

Nalezy jeszcze wspomniec o nurkowaniu w El Nido. Jako jedyny samiec nurkowalem z trzema syrenami: Andzia i dwiema dunkami. Wszystkie mlode, zgrabne i wesole wiec nota za towarzystwo 10/10 :) .

I jeszcze humoreska:
Banda poszla na masaz. Mial byc relaksacyjny, byl chyba bardziej leczniczy. Oto ich wrazenia:
Marta: "Przez godzina mi korkociag w reke wbijali!"
Wojtek: "Dla mnie bylo wszystko ok, gdyby mnie na koncu benzyna nie posmarowali"

Sunday, December 16, 2007

15.12.2007 - Philippines - Palawan - El Nido

Ze tam wyspy, skaly, bajkowe kolory, mala laguna, duza laguna, lodka sie malo nie rozleciala (fragmeny pokladu sie odrywaly :) i lapac trzeba bylo deski), ze najpiekniejsze miejsce w jakim kiedykolwiek bylismy (znowu!) - NUDY.





Ale DISCO wieczorem, takie dla tubylcow, to juz bylo cos:
- Marta w 3 minuty wyrwala wszystkich facetow, w tym wlasciciela lokalu. Mielismy wiec dostep do DJ i wplyw na repertuar
- filipinczyk, ktory zdjal mi okulary i pytal, czy teraz cokolwiek widze
- kaczuszki w rytmie techno i filipinski hip-hop
- faceci "zrobieni" na kobiety
Uroczo! :)

PS Specjalne podziekowania dla Femi Matata (pseudo Crazy Arek), za udostepnienie tych uroczych zdjec :)

14.12.2007 - Philippines - Palawan - El Nido

Ach! Co to byl za poranek. Spotkanie z nasza banda na lotnisku, sniadanko pod gorzka zoladkowa, chlamanie sie w naszej "brudnej" zatoczce.



Zamierzamy zintensyfikowac tance, hulanki, swawole, jak rowniez naduzywac alkoholu. Wreszcie jest sie do kogo szczerzyc...

A widok z naszego domku wyglada tak:

Aktualizacja: co to za banda, ktora przyjezdza i idzie o 12 spac (w poludnie!). Nawet Sylwia do nich dolaczyla. Nudziarze!

13.12.2007 - Philippines - Busuanga Islands


Wspominki: podroz na Busuanga
A bylo to tak. Samolot na wyspy. Zwazyli bagaz - normalka. Pozniej zwazyli Sylwie - trzeba bylo wejsc na ta sama wage. A nastepnie mnie. Potwierdzilo sie, ze schudlem - z malym plecakiem waze tyle co przed wyjazdem. Samolot na 18 pasazerow. Mina Sylwii gdy go zobaczyla - bezcenna :) .

Troche na wsi wyladowalismy. Ucieklismy cywilizacji, wiec nie ma pradu czesto, wody czasem, mleka wcale, plazy ani kawaleczka. I troche utknelismy. Nie ma promu, ktory moglby nas zabrac do El Nido. Jedyny statek towarowy, na ktory musielibysmy zalatwiac specjalne pozwolenie, odplynam w dzien naszego przyjazdu.

CORON Island: najpiekniejsze miejsce w jakim kiedykolwiek bylismy



Nurkowanie na wrakach Busuanga
Jako niepraktykujacy poeta, bez warsztatu i doswiadczenia moge napisac jedynie, ze byly tak wspaniale, ze prawie posikalem sie w majtki. Ogromne wraki, dlugosci przynajmniej 140m, wysokie na piec pieter, labirynty korytarzy, maszynowni i pokladow. Taki troche "Alien 3", troche "Miasto zaginionych dzieci". Az im sie buzia usmiecha jak o tym pisze. Na pewno bede chcial tam kiedys wrocic.

Sylwia nie podziela mojej fascynacji nurkowaniem :)

I jeszcze humoreska.
Nurkowalem z bardzo doswiadczonymi nurkami. Jacys techniczni, instruktorzy instruktorow... I ja z 60 nurkowaniami, zupelnie zielony. No i na pierwsze spotkanie przyszedlem w spodenkach tyl na przod - profeska! :)

Tak na boku: spotkalismy ostatnio wiele bardzo pozytywnych osob:
- austalijczyka, ktory o pracy mowil "FUCK IT", nie umial plywac i 5 dni wloczyl sie po gorach
- amerykanina, ktory nie lubil Busha, mieszkal pare lat w azji i uczyl nas jak nie dac sie tutaj naciagnac
- francuza - doswiadczonego nurka - ktoremu na slowo "nurkowanie" zaswiecily sie oczy jak lampiony

Thursday, December 13, 2007

12.10.2007 - Philippines - Busuanga Islands





Two days of amazing wreck dives. Four different wrecks, each at least 140m long. First dive was realy scary. Secound one was so scary that I have startted to enjoy it. Last one (OLYMPIA MARU) was best one: you can swim throught almost all lenght of boat inside, changing between different decks, coridors, machine rooms. AMAZING!