Aby tutaj dotrzec wynajelismy sobie bangka (na zdjeciu ponizej). Taki calkiem spory odcinek do przebycia, bo ok. 30 km.
Cudowny poranek. Otwarte morze i pierwszy raz w zyciu widzialem z tak bliska delfiny na wolnosci, na powitanie i czesc ktorych wznosilismy kazdorazowo anglojezyczny okrzyk WOW chorem...
Dotarlismy
Siquijor to nieduza wyspa, poza szlakami tutrystycznymi, znana z uzdrowicieli, "magicznosci" i swietlikow. Czasem zwana jest Witches' Island (wyspa czarownic). I tego mistycyzmu wlasnie tutaj poszukiwalismy... Jest tu okrutnie spokojnie. Przez ostatnie 3 lata zdarzyla sie tutaj tylko jedna kradziez telefonu komorkowego.
Wiglie spedzilismy w domku na bardzo odludnej plazy, a dokladnie to na werandzie tego domku. Byly ryby na pare sposobow, duzo ryzu i ogromny talerz tluczonych ziemniakow. No i kapiel pokolacyjna dla chetnych... :)
Caly czas zachwycaja nas tutejsi ludzie - swoja serdecznoscia i usmiechem. Tutaj zreszta my czujemy sie czesto atrakcja tutrystyczna. Pojawiajac sie w tutejszych miasteczkach wywolujemy niemale poruszenie :) .
Wednesday, December 26, 2007
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
1 comment:
Jak zwykle piekne otoczenie. Nam tu brakuje slonca, ciepelka, kolorow, nowej energii. Trzeba pomyslec o jakims wyjezdzie;).
Sciski dla Was i Zielakow:)
Post a Comment