Saturday, December 29, 2007

28.12.2007 - Philippines - Sipalay (Sugar Beach)

Spedzilismy na Siquijor pare przenudnych i odpoczynkowych dni. Koncentrowalismy sie na nicnierbieniu, wybieraniu potraw, jedzeniu, lezeniu i chlapaniu w basanie. Pare nocy spedzilismy w dosc luksusowym domku, takim na bogato, w osrodku z basenem, z biala posciela i cieplym prysznicem. A co! :)

Ze slabych przygod to:
- rozwalilem sobie kolano na motorze i teraz nie moge nawet zmoczyc nogi, nie wspominajac o nurkowaniu :(
- ktos mial klopoty z brzuchem, ktos wlozyl reke w dzdzownice dzunglowa
- mielismy ducha w domku

A teraz fajna przygoda: droga na Negros - miejscowosc Sipalay - Sugar Beach

Siquijor -> Dumaguete - promem - luksusik. Wyspa zegnala nas w strugach deszczu. Pozniej my musielismy pozegnac Osiakow... :(

Dumaguete -> Kabankalan - autobusem - luzik
Niesamowita podroz przez gory, po drodze zniszcznej przez ciezarowki z trzcina cukrowa. Czarna deszczowa noc, ktora rozswietlaly czasem mijane miasteczka. Setki kolorowych lampionow w ksztalcie gwiazd rozwieszonych wzdluz drogi. Przystanek w Mabinay na wypakowanie towarow. Bloto, deszcz i bajecznie kolorowe rozswietlone choinki, wokol ktorych odbywal sie festyn. No i nasze ukochane, ktore przepadly w publicznej toalecie...

Kabankalan -> Sipalay
Ok. 20 przyjechalismy do Kabankalan. Niewielki dworzec, pare autobusow. Nasz zapakowany jak puszka sardynek. Ale ma byc nastepny za 25 minut wiec luzik. Pojawia sie oczekiwany i wcale nie wyglada lepiej - tez puszka, moze tym razem szprotek. Nie ma mozliwosci zeby wcisnac noge, a co dopiero czworke bialych z bagazami. No i tak sobie stoimy, mrozymy oczy i zastanawiamy sie co poczac dalej. Pomaga nam info, ze ten autobus jest juz ostatni a innego nie ma i nie bedzie... Szybka pilka: pakujemy sie do srodka. Wojtek jako nasz tur, pierwszy. Marta za Wojtkiem, Sylwia za Marta, ja na przyczepke. I tak po jednej nodze, po 5 cm... Nie wiem jak to zrobilismy, ale znalazlismy sie w autobusie. Stoimy moze jeszcze na palkcach jednej nogi, ale wyginajamy sie zeby znalezc sobie wygodniejsza pozycje na ponad dwugodzinna podroz.
I wtedy zdarza sie cud, bo po nas wchodzi do srodka jeszcze pare osob (tak z dziesiec). Nawet rezolutne babcia. Malo tego. Miedzy nami przeciskaja sie jeszcze osoby, ktore wysiadly zeby skorzystac z toalety, czy tam czegokolwiek, a teraz wracaja na swoje wczesniej zajete miejsca. Nasze dziewczyny przechwytuja podawane z rak do rak male, badz troche wieksze dzieci, my podajemy nad glowami walizki, ktos sie zaklinowal, a wszystko w atmosferze finskiej sauny.
Zeby nie bylo tak latwo, jedna z filipinek, ktora widocznie zglodniala - zaczyna chrupac balut - niewinnie wygladajace kacze jajka z embrionami w srodku. Jaaaah!
I w takiej to radosnej atmosferze spedzamy 2h. Po drodze robi sie luzniej, a my przyrzadzamy nasze lekarstwo - brandy z kola. Konduktor obiecuje nam, ze przez nastepny rok bedzie grzeczny...

Sipalay -> Sugar Beach
Po 22 docieramy do Sipalay. Wita nas puste i wyludnione miasto, ale znajdujemy tricykle (motorek z przyczepka), ktory raczy nas zawiezc na Sugar Beach. Pakujemy sie we czworke z bagazmi. Ja wisze na blotniku, a Sylwia mnie trzyma za noge zebym sie nie zgubil... Mimo ze noc, jedziemy bez swiatel. Dopiero gdy robi sie zupelnie czarno nasz motorniczy wlaczyl male swiatelko, ktore raczej robilo romantyczny nastroj, niz oswietlalo cokolwiek. No moze mowilo kierowcom ciezarowek: "Jestem malutkim grzecznym swiatelkiem, nie rozjedz mnie!". I tak to sobie jechalismy pare kilometrow, deszczyk siapil, bloto slodko chlapalo nam w twarz, az skonczyla sie droga. Dojechalismy do zniszczonego mostu, ktory mozna bylo pokonac jedynie piechota. Nasz uroczy motorniczy pokazal nam uprzejmie kierunek i zaznaczyl: "Sugar Beach - 1 minute". Ochoczo zaladowalismy bagaze na plecy i w droge. Zupelne odludzie, waska droga otoczona z dwoch stron lasem mangrowym i woda. Jedna minuta, dwie, ... osiem... a my dalej idziemy. Zrobilo sie ciemno, my z malutka latareczka... Po drodze zaczepila nas nawet dziewczynka, ktora zaproponowala nam nawet lodke, ale po co nam lodka jak my spacerujemy "1 minute". Znalezlismy w koncu plaze, ale inna :) . Niestety po pewnym czasie wyrosla przed nami rzeka.
Wrocilismy grzecznie do dziewczynki, nie bardzo sie targowalismy i wynajelismy lodz. Rozswietlil sie ksiezyc, a przy kazdym ruchu wiosla w wodzie rozblyskal fluorescencyjny plankton (Wojtek machal noga, a Marta raczka). I tak to poplynelismy w nieznane... a o 24 bylismy na miejscu! :)


PS Nie mozemy wrzucac zdjec, bo drugi czytnik nam sie spalil. A tu jest taka wiocha, ze nowego nie kupimy... Normalnie rozpacz! :(

5 comments:

Tyler. said...

zajebiste przeżycia :) u nas na sylwestra było dziwnie, spoko znaczy, ale przyszedł pan sąsiad i powiedział, że 'on rozumie, że sylwester ale nie może tak być, albo jesteśmy sąsiadami, albo...' i trzeba było wyluzować :/ anyway, większość się ostro zaprawiła, Niko spał 2h :D

Mamesh said...

sugar beach brzmi słodko:) usciski podroznicy

Tyler. said...

suchar beach, wyspa sucharów hehe :D

Anonymous said...

znajdzcie czytnik bo ogladalnosc waszego bloga spadnie :)

michael shannon said...

boro, jak nie musisz sobie zawracac glowy zdjeciami to masz wiecej czasu na pisanie wiec dla mnie OK :) no szkoda ze my sie juz tam nie zalapalismy z wami... buuu... koniec przygod, nastala szara rzeczywistosc. chyba zaczynam miec jakas depreche po powrocie do polski, prosze niech ktos w koncu wlaczy slonce... ciekawe co u marty i wojtka? moze cos napisza na waszym blogu, trzymajcie sie!