Thursday, May 29, 2008

26.05.2008 - Poland - Debki

Ach...!, cóż to był za wyjazd. :)

Dębki to miejsce, które odwiedziłem już niezliczoną ilość razy, z powodu czego dumny nie jestem, bo wartałoby zobaczyć jakiś inny skrawek naszej pięknej Polski. Czasy studenckie, pociągi, namioty, tanie wino... Tak już to jest, że ludzie się przyzwyczają, a z wiekiem to "przyzwyczajenie" rośnie. No i mniej kłótni jest jeśli chodzi o miejsce wyjazdu...


Jednym z ważniejszych powodów przyjazdu tutaj, oprócz bandy oczywiście, była nadmorska ryba smażona. I tutaj muszę podzielić sie moim żalem i rozczarowaniem: dorsz już nie smakuje jak kiedyś (gdzie są ryby z tamtych lat chciałoby sie zanucić). Nie ma już bud drewnianych, w których ryba smażona na naszych oczach na starym oleju, podana z soczysta surówka z białej kapusty smakowała wybornie. I najlepiej.

Albo oni te dorsze przywożą z Bułgarii, albo kupują je mrożone w supermarketach,... w każdym razie coś z nimi jest nie tak. No i co to za pomysł z łososiem norweskim... Przerzuciłem sie na sandacza... który nienajgorszy był. Ale gdzież mu do moich kulinarnych nadmorskich wspomnień...

Ale wracając do wyjazdu:
- banda była znaczna, poznańsko-wrocławsko-warszawska, z akcentami emigracyjno-londyńskimi

- pogoda cudna: w nocy może Syberia, ale w dzień słońce wypalało nam znamiona na ciele.
- ryby może nie te same, ale plaże, wydmy i morze identyczne prawie. Nie wiem, czy zwróciliście na to uwagę, ale woda w polskim morzu jest BRĄZOWA. Ja jej takiej nie pamietałem. Czy to jakieś nowe trędy...? A może przez te wojaże nasze, w głowach nam się poprzewracało?
- były piękne kobiety, przystojni samcy...




- uprawiliśmy sporty. Nawet jeśli nie wyglądało to zbyt profesjonalnie dawaliśmy z siebie wszystko. Prawie wszyscy :)


- niektórzy znajdowali sobie inne alternatywne zajęcia

... a byli też tacy, którzy spędzali czas na pozowaniu. Zdjęcia niestety nie przeszły przez cenzurę. :)

- makrelki wędzone nienajgorsze

- czasem musieliśmy zatrzymać się, popodziwiać, odpocząć,... popijając czymś na odwagę

- spacery po lesie

- słuchaliśmy wróżb i przepowiedni (bo dobrze wiedzieć co w życiu czeka za rogiem)


A tutaj wszystkie zdjęcia można sobie obejrzeć :) : album

Tuesday, May 6, 2008

06.05.2008 - Poland - Wroclaw

Jak latwo zgadnac, nie zawsze pisalismy wszystko. Raz - bo bylo za duzo wrazen i bylo to po prostu fizyczna niemozliwoscia. A dwa - bo nie przechodzilo to przez cenzure. Nie chcielismy - co zrozumiale - nikogo martwic, ani smucic (naszych MAM w szczegolnosci).

Oto jedna z opowiesci zatrzymanych przez cenzure.

Od przyjazdu do Indonezji mielismy rozwolnienie (czytaj: sraczke). Chyba glowna przyczyna bylo to, ze mieszkalismy z indonezyjska rodzina, jedzac i pijac to samo co oni. W szczegolnosci woda dawala nam sie we znaki. Nie byly to straszne problemy, ale musielismy uwazac, zeby sie nie odwodnic. No i wymeczylo nas to troche...

Po jakims tygodniu bylo juz lepiej. Nasze organizmy sie przyzwyczaily, albo odkazacze (czytaj: johnnie) zaczely znow poprawnie dzialac. Dotarlismy wtedy na wulkan Bromo (patrz zdjecie z gitara). Zdobylismy go o wschodzie slonca i przed poludniem bylismy z powrotem w naszym pokoju. Czulem sie wtedy zle, ale pomyslalem, ze to moze z zimna, zmeczania organizmu... i wczesnego wstawania, ktore przeciez zdrowe nie jest :). Tyle moich teorii, bo z minuty na minute czulem sie gorzej, stracilem apetyt, okrutnie rozbolala mnie glowa i nie mialem sily wykonac kroku. Gdy lampka grzanego wina (o 12 w poludnie) nie poprawila mojego stanu zdrowia, udalem sie do recepcji z prosba o rade. Jakis tubylec, bardzo zorientowany poniekad, powiedzial ze mam wszystkie symptomy choroby wysokosciowej. Nie ma na to zadnego lekarstwa, po prostu trzeba zjechac nizej...

Dosc szybko podjelismy decyzje, a pomagala nam w tym moja glowa, ktora probowala mi wybuchnac, wsparta przez dreszcze i goraczke, ktora pojawila sie nie proszona przez nikogo. Byl jeden autobus, ktory mogl nas zabrac na dol. Nie mial niestety godziny odjazdu, czekajac po prostu, az wypelni sie pasazerami. Bylismy pierwsi, a gdy po godzinie pojawila sie tylko Pani z workiem stu-tonowym, wykupilismy wszystkie miejsca w autobusie i w towarzystkie setek much pomknelismy w dol.

Gdy dotralismy poczulem sie lepiej, nie rewelacyjnie, ale zmiejszyl sie bol glowy i pomyslalem, ze sen wszystko naprawi. Ale nie naprawil! Rano zniknal bol glowy, dostalem za to wiekszej goraczki. Mimo to, Sylwia z trudem wygonila mnie do lekarza. Wzialem riksze rowerowa i w jakiejs przedziwnej dzielnicy, pelnej straganow i hurtowni odnalazlem doktora. Mily, sympatyczny - nie powiem. Ale slow po angielsku znal tyle co ja po indonezyjsku... Ze goraczka, ze gardlo, ze przeciwbolowe, ze trzy rodzaje tabletek, ... ze OK bedzie. Najlepsze bylo, jak swiecil mi do gardla latarka... wielkosci 20-30 cm, na 4 baterie R20 :) .

Wrocilismy pelni nadziei do hotelu, zamowilismy paczki (najstraszniejsze w moim zyciu), a ja sie zaczalem potwornie pocic. Jak na kreskowkach. Najlepsze bylo to, ze za pare godzin mielismy autobus, ktory mial nas zabrac do Kuta na Bali (jakies 9h jazdy). Zostac czy jechac? Ja mialem uczucie, ze to miejsce mi jakos nie sluzy... :) A w dodatku twardziel jestem... Jedziemy!

Dotarlismy do miejsca skad mial nas zabrac autobus. Piekne slonce, weseli ludzie, dwojka innych turystow ciekawych swiata. A ja dostalem rozwolnienia (to doprawdy delikatne okreslenie). I to takiego fest! Nie opisze tutaj wygladu kibla, w ktorym dane mi bylo stoczyc walke. Nie byl to hilton z pewnoscia, a to co dzialo sie w srodku nie bylo ani zabawne, ani smieszne. Gdy wrocilem do "poczekalni", wszyscy odwrocili sie w moja strone. Bylem caly mokry, a z czola lal mi sie pot. Az Sylwia zbladla...

Podroz przezylem, nawet jedzac cos po drodze. Dotarlismy na Bali bardzo pozno w nocy, znalezlismy kolejne wyrko i padlismy z wycieczenia. Rano obudzilem sie mokry (od potu!). Nie wiedzialem co sie ze mna dzieje, wiec udalismy sie znowu do lekarza (nawet nie dyskutowalem). Mily, sympatyczny, mowiacy po angielsku, wybadal mnie profeska, zadal pare pytan i wtedy wystawil diagnoze: to chyba "Typhus".
- TYFUS???
Szkoda, ze nie ma zdjec naszych min. Bezcenne bylyby chyba... W kazdym razie nic pewnego, zeby to potwierdzic trzeba zrobic badanie krwi. Wyniki na drugi dzien...

Zgadnac latwo, ze nie mialem tyfusu. Przyczyna goraczki i potwornego pocenia mial byc ponoc antybiotyk, ktory dostalem wczesniej (nie wiedzac zreszta o tym). Dalej nie czulem sie jednak dobrze. Przez pare dni prawie nie ruszalem sie z lozka, odbywajac jedynie podroze do punktow gastronomicznych, w ktorych i tak nic nie jadlem z powodu braku apetytu. Do tego POTWORNIE bolaly mnie miesnie, tak ze rano mialem problem z podniesieniem sie z lozka, lub nawet ustaniem w miejscu...

Niewielka poprawa nastapila po paru dniach i wtedy zapakowalismy sie na Gili. A tam juz bylem zdrowiutki jak ryba.

Nie mam zdjec obrazujacych przebieg choroby (na szczescie), ale mam pare innych, rownie ciekawych...

Indonesia - Bali. Najcudniejsza kartka, oddajaca troszke klimat tej wyspy :)


Indonesia - Yogyakarta. Stacja benzynowa



India - Varanasi







PS Alez sie rozpisalem. Rekord chyba... Ciekawe kto przebrnie? ;)