Monday, December 31, 2007

31.12.2007 - Philippines - Sipalay (Sugar Beach)

HAPPY HAPPY NEW YEAR
Wszystkiego najlepszego w nowym roku!!!

Saturday, December 29, 2007

28.12.2007 - Philippines - Sipalay (Sugar Beach)

Spedzilismy na Siquijor pare przenudnych i odpoczynkowych dni. Koncentrowalismy sie na nicnierbieniu, wybieraniu potraw, jedzeniu, lezeniu i chlapaniu w basanie. Pare nocy spedzilismy w dosc luksusowym domku, takim na bogato, w osrodku z basenem, z biala posciela i cieplym prysznicem. A co! :)

Ze slabych przygod to:
- rozwalilem sobie kolano na motorze i teraz nie moge nawet zmoczyc nogi, nie wspominajac o nurkowaniu :(
- ktos mial klopoty z brzuchem, ktos wlozyl reke w dzdzownice dzunglowa
- mielismy ducha w domku

A teraz fajna przygoda: droga na Negros - miejscowosc Sipalay - Sugar Beach

Siquijor -> Dumaguete - promem - luksusik. Wyspa zegnala nas w strugach deszczu. Pozniej my musielismy pozegnac Osiakow... :(

Dumaguete -> Kabankalan - autobusem - luzik
Niesamowita podroz przez gory, po drodze zniszcznej przez ciezarowki z trzcina cukrowa. Czarna deszczowa noc, ktora rozswietlaly czasem mijane miasteczka. Setki kolorowych lampionow w ksztalcie gwiazd rozwieszonych wzdluz drogi. Przystanek w Mabinay na wypakowanie towarow. Bloto, deszcz i bajecznie kolorowe rozswietlone choinki, wokol ktorych odbywal sie festyn. No i nasze ukochane, ktore przepadly w publicznej toalecie...

Kabankalan -> Sipalay
Ok. 20 przyjechalismy do Kabankalan. Niewielki dworzec, pare autobusow. Nasz zapakowany jak puszka sardynek. Ale ma byc nastepny za 25 minut wiec luzik. Pojawia sie oczekiwany i wcale nie wyglada lepiej - tez puszka, moze tym razem szprotek. Nie ma mozliwosci zeby wcisnac noge, a co dopiero czworke bialych z bagazami. No i tak sobie stoimy, mrozymy oczy i zastanawiamy sie co poczac dalej. Pomaga nam info, ze ten autobus jest juz ostatni a innego nie ma i nie bedzie... Szybka pilka: pakujemy sie do srodka. Wojtek jako nasz tur, pierwszy. Marta za Wojtkiem, Sylwia za Marta, ja na przyczepke. I tak po jednej nodze, po 5 cm... Nie wiem jak to zrobilismy, ale znalazlismy sie w autobusie. Stoimy moze jeszcze na palkcach jednej nogi, ale wyginajamy sie zeby znalezc sobie wygodniejsza pozycje na ponad dwugodzinna podroz.
I wtedy zdarza sie cud, bo po nas wchodzi do srodka jeszcze pare osob (tak z dziesiec). Nawet rezolutne babcia. Malo tego. Miedzy nami przeciskaja sie jeszcze osoby, ktore wysiadly zeby skorzystac z toalety, czy tam czegokolwiek, a teraz wracaja na swoje wczesniej zajete miejsca. Nasze dziewczyny przechwytuja podawane z rak do rak male, badz troche wieksze dzieci, my podajemy nad glowami walizki, ktos sie zaklinowal, a wszystko w atmosferze finskiej sauny.
Zeby nie bylo tak latwo, jedna z filipinek, ktora widocznie zglodniala - zaczyna chrupac balut - niewinnie wygladajace kacze jajka z embrionami w srodku. Jaaaah!
I w takiej to radosnej atmosferze spedzamy 2h. Po drodze robi sie luzniej, a my przyrzadzamy nasze lekarstwo - brandy z kola. Konduktor obiecuje nam, ze przez nastepny rok bedzie grzeczny...

Sipalay -> Sugar Beach
Po 22 docieramy do Sipalay. Wita nas puste i wyludnione miasto, ale znajdujemy tricykle (motorek z przyczepka), ktory raczy nas zawiezc na Sugar Beach. Pakujemy sie we czworke z bagazmi. Ja wisze na blotniku, a Sylwia mnie trzyma za noge zebym sie nie zgubil... Mimo ze noc, jedziemy bez swiatel. Dopiero gdy robi sie zupelnie czarno nasz motorniczy wlaczyl male swiatelko, ktore raczej robilo romantyczny nastroj, niz oswietlalo cokolwiek. No moze mowilo kierowcom ciezarowek: "Jestem malutkim grzecznym swiatelkiem, nie rozjedz mnie!". I tak to sobie jechalismy pare kilometrow, deszczyk siapil, bloto slodko chlapalo nam w twarz, az skonczyla sie droga. Dojechalismy do zniszczonego mostu, ktory mozna bylo pokonac jedynie piechota. Nasz uroczy motorniczy pokazal nam uprzejmie kierunek i zaznaczyl: "Sugar Beach - 1 minute". Ochoczo zaladowalismy bagaze na plecy i w droge. Zupelne odludzie, waska droga otoczona z dwoch stron lasem mangrowym i woda. Jedna minuta, dwie, ... osiem... a my dalej idziemy. Zrobilo sie ciemno, my z malutka latareczka... Po drodze zaczepila nas nawet dziewczynka, ktora zaproponowala nam nawet lodke, ale po co nam lodka jak my spacerujemy "1 minute". Znalezlismy w koncu plaze, ale inna :) . Niestety po pewnym czasie wyrosla przed nami rzeka.
Wrocilismy grzecznie do dziewczynki, nie bardzo sie targowalismy i wynajelismy lodz. Rozswietlil sie ksiezyc, a przy kazdym ruchu wiosla w wodzie rozblyskal fluorescencyjny plankton (Wojtek machal noga, a Marta raczka). I tak to poplynelismy w nieznane... a o 24 bylismy na miejscu! :)


PS Nie mozemy wrzucac zdjec, bo drugi czytnik nam sie spalil. A tu jest taka wiocha, ze nowego nie kupimy... Normalnie rozpacz! :(

Wednesday, December 26, 2007

26.12.2007 - Philippines - Siquijor

Aby tutaj dotrzec wynajelismy sobie bangka (na zdjeciu ponizej). Taki calkiem spory odcinek do przebycia, bo ok. 30 km.

Cudowny poranek. Otwarte morze i pierwszy raz w zyciu widzialem z tak bliska delfiny na wolnosci, na powitanie i czesc ktorych wznosilismy kazdorazowo anglojezyczny okrzyk WOW chorem...

Dotarlismy

Siquijor to nieduza wyspa, poza szlakami tutrystycznymi, znana z uzdrowicieli, "magicznosci" i swietlikow. Czasem zwana jest Witches' Island (wyspa czarownic). I tego mistycyzmu wlasnie tutaj poszukiwalismy... Jest tu okrutnie spokojnie. Przez ostatnie 3 lata zdarzyla sie tutaj tylko jedna kradziez telefonu komorkowego.

Wiglie spedzilismy w domku na bardzo odludnej plazy, a dokladnie to na werandzie tego domku. Byly ryby na pare sposobow, duzo ryzu i ogromny talerz tluczonych ziemniakow. No i kapiel pokolacyjna dla chetnych... :)


Caly czas zachwycaja nas tutejsi ludzie - swoja serdecznoscia i usmiechem. Tutaj zreszta my czujemy sie czesto atrakcja tutrystyczna. Pojawiajac sie w tutejszych miasteczkach wywolujemy niemale poruszenie :) .

Monday, December 24, 2007

24.12.2007 - Philippines - Siquijor - Sandugan


WESOLYCH SWIAT!!!
Dla naszych rodzin, przyjaciol, znajomych, czytelnikow, wspierajacych i wszystkich innych milych nam osob! :)

PS Teraz to wyladowalismy na niezlej wsi. Ale tego wlasnie tutaj szukalismy... :)

Saturday, December 22, 2007

22.12.2007 - Philippines - Panglao

Od dwoch nocy plazujemy na Panglao - Alona Beach. Przedziwna, zabetonowana plaza, ktora wprawila nas w zdumienie i zaklopotanie gdy ja ujrzelismy. Lampiony, emeryci, betonowe schody, bary karaoke, wyjace "live" koncerty... Piasek jest tutaj rzeczywiscie bialy (ponoc najbielszy na Filipinach) i tak naprawde nie jest tak strasznie. Jeczymy dlatego, ze Palawan byl przewspanialy. Taki nasz malutki "utracony raj"... :)

Kto gra w karty ten ma leb obdarty...


Problem sie pojawil: trzeba robic zdjecia, zeby byly ladne, ciekawe i zeby wszyscy na nich piekni byli. Malo tego. To jest przeciez niezwykle subiektywne, kto na ktorym wyglada "pieknie"...

Ostatnio mamy bardzo napiety grafik. Albo wycieczkujemy sie calymi dniami, albo przemieszczamy sie wszelakimi srodkami transportu. W dodatku dosc czesto nie ma internetu lub chociazby pradu. Dlatego nasze wpisy pojawiaja sie tak nieregularnie.

Balicasag Island - Black Forest
Cudowne miejsce nurkowe, takie TOP 5 wsrod miejsc w ktorych nurkowalem. Doskonala widocznosc, piekna sciana, wspaniale ryby i zolw ogromny jak maly fiat 126p. No i w wodzie tylko ja, Andzia i divemaster z pomalowanymi na czerwono paznokciami i kolczykami z czerwonym oczkiem. Taki strojnis.
Szkoda tylko, ze ja nurkowalem jak lajza... Moze dlatego, ze nurkowalem w damskim kombinezonie i odstawalo mi miejsce na cycki :)

Friday, December 21, 2007

19.12.2007 - Philippines - Sabang

W drodze do podziemnej rzeki, najdluzszej na swiecie. Niesamowite miejsce.


Druzyna Boba Budowniczego

Wednesday, December 19, 2007

18.12.2007 - Philippines - Palawan - Puerto Princessa

El Nido. Plaza nasza



El Nido. Lupanie kokosa. Za zdjeciu widac sekcje fizyczna oraz nadzorcza w bikini. Nadzorca plinowal, zeby fizyczni sie tym kokosem nie pozabijali...


Autobus El Nido -> Puerto: 250 km w prawie 8h po szutrze, drodze, ktora raz byla a raz jej nie bylo. Gory, pagorki i dzungla (nie zeby byly tam zaraz zyrafy). Ogolnie luzik po tym co do tej pory przezylismy, zwlaszcza ze straszono nas 18h. Nawet gume zlapalismy jak na jakims podrozniczym filmie...



Puerto Princessa. Niestety nie jest to miasto zamkow w stylu rajskim, w ktorych mieszkaja ksiezniczki, z ktorych przynajmniej jedna ma na imie Puerto. Trafilismy do zatloczonej stolicy, z pasem startowym lotniska wzdluz glownej ulicy. Spedzamy tu tylko 2 noce, co smutkiem mnie napawa, bo szkoda jest opuszczac Palawan.

Nalezy jeszcze wspomniec o nurkowaniu w El Nido. Jako jedyny samiec nurkowalem z trzema syrenami: Andzia i dwiema dunkami. Wszystkie mlode, zgrabne i wesole wiec nota za towarzystwo 10/10 :) .

I jeszcze humoreska:
Banda poszla na masaz. Mial byc relaksacyjny, byl chyba bardziej leczniczy. Oto ich wrazenia:
Marta: "Przez godzina mi korkociag w reke wbijali!"
Wojtek: "Dla mnie bylo wszystko ok, gdyby mnie na koncu benzyna nie posmarowali"

Sunday, December 16, 2007

15.12.2007 - Philippines - Palawan - El Nido

Ze tam wyspy, skaly, bajkowe kolory, mala laguna, duza laguna, lodka sie malo nie rozleciala (fragmeny pokladu sie odrywaly :) i lapac trzeba bylo deski), ze najpiekniejsze miejsce w jakim kiedykolwiek bylismy (znowu!) - NUDY.





Ale DISCO wieczorem, takie dla tubylcow, to juz bylo cos:
- Marta w 3 minuty wyrwala wszystkich facetow, w tym wlasciciela lokalu. Mielismy wiec dostep do DJ i wplyw na repertuar
- filipinczyk, ktory zdjal mi okulary i pytal, czy teraz cokolwiek widze
- kaczuszki w rytmie techno i filipinski hip-hop
- faceci "zrobieni" na kobiety
Uroczo! :)

PS Specjalne podziekowania dla Femi Matata (pseudo Crazy Arek), za udostepnienie tych uroczych zdjec :)

14.12.2007 - Philippines - Palawan - El Nido

Ach! Co to byl za poranek. Spotkanie z nasza banda na lotnisku, sniadanko pod gorzka zoladkowa, chlamanie sie w naszej "brudnej" zatoczce.



Zamierzamy zintensyfikowac tance, hulanki, swawole, jak rowniez naduzywac alkoholu. Wreszcie jest sie do kogo szczerzyc...

A widok z naszego domku wyglada tak:

Aktualizacja: co to za banda, ktora przyjezdza i idzie o 12 spac (w poludnie!). Nawet Sylwia do nich dolaczyla. Nudziarze!

13.12.2007 - Philippines - Busuanga Islands


Wspominki: podroz na Busuanga
A bylo to tak. Samolot na wyspy. Zwazyli bagaz - normalka. Pozniej zwazyli Sylwie - trzeba bylo wejsc na ta sama wage. A nastepnie mnie. Potwierdzilo sie, ze schudlem - z malym plecakiem waze tyle co przed wyjazdem. Samolot na 18 pasazerow. Mina Sylwii gdy go zobaczyla - bezcenna :) .

Troche na wsi wyladowalismy. Ucieklismy cywilizacji, wiec nie ma pradu czesto, wody czasem, mleka wcale, plazy ani kawaleczka. I troche utknelismy. Nie ma promu, ktory moglby nas zabrac do El Nido. Jedyny statek towarowy, na ktory musielibysmy zalatwiac specjalne pozwolenie, odplynam w dzien naszego przyjazdu.

CORON Island: najpiekniejsze miejsce w jakim kiedykolwiek bylismy



Nurkowanie na wrakach Busuanga
Jako niepraktykujacy poeta, bez warsztatu i doswiadczenia moge napisac jedynie, ze byly tak wspaniale, ze prawie posikalem sie w majtki. Ogromne wraki, dlugosci przynajmniej 140m, wysokie na piec pieter, labirynty korytarzy, maszynowni i pokladow. Taki troche "Alien 3", troche "Miasto zaginionych dzieci". Az im sie buzia usmiecha jak o tym pisze. Na pewno bede chcial tam kiedys wrocic.

Sylwia nie podziela mojej fascynacji nurkowaniem :)

I jeszcze humoreska.
Nurkowalem z bardzo doswiadczonymi nurkami. Jacys techniczni, instruktorzy instruktorow... I ja z 60 nurkowaniami, zupelnie zielony. No i na pierwsze spotkanie przyszedlem w spodenkach tyl na przod - profeska! :)

Tak na boku: spotkalismy ostatnio wiele bardzo pozytywnych osob:
- austalijczyka, ktory o pracy mowil "FUCK IT", nie umial plywac i 5 dni wloczyl sie po gorach
- amerykanina, ktory nie lubil Busha, mieszkal pare lat w azji i uczyl nas jak nie dac sie tutaj naciagnac
- francuza - doswiadczonego nurka - ktoremu na slowo "nurkowanie" zaswiecily sie oczy jak lampiony

Thursday, December 13, 2007

12.10.2007 - Philippines - Busuanga Islands





Two days of amazing wreck dives. Four different wrecks, each at least 140m long. First dive was realy scary. Secound one was so scary that I have startted to enjoy it. Last one (OLYMPIA MARU) was best one: you can swim throught almost all lenght of boat inside, changing between different decks, coridors, machine rooms. AMAZING!

Sunday, December 9, 2007

09.12.2007 - Philippines - Manila

Zachod slonca na dzielni Malate

08.12.2007 - Philippines - Batad

6 godzinny spacerek po gorach...


... zeby zobaczyc cos takiego :)


Nasz przewodnik

Friday, December 7, 2007

07.12.2007 - Philippines - Banaue

9 godzin autobusem z DVD - film "Blades of Glory". O dwoch lyzwiarzach figurowych, pierwsza na swiecie para mezczyzn, ktora wystepuje w duecie... Brzmi zachecajaco, prawda?
Film glupi jak but, ale caly autobus tak sie smial, ze poplakalismy sie ze smiechu. Jeden z najlepszych smiechow w moim zyciu :) (filipinki sie strasznie glosno i slodko smialy).

Tarasy ryzowe Banaue. Osmy cud swiata. Schody do nieba...
Przejezdzamy pol swiata, zeby je zobaczyc, a tu chmury i deszcz :(



(wiem, ze zdjecia nie ostre, ale byly naprawde zle warunki atmosferyczne :) )

Thursday, December 6, 2007

06.12.2007 - Philippines - Manila

Manila - wielkie rozczarowanie! :( Miala byc piekna i nowoczesna metropolia jak Bangkok lub Kuala Lumpur. A tu: brudno, brzydko, korki, mnostwo podstarzalych bialych facetow.
Mieszkamy w "Manibi Pension", gdzie pokoje wynajmowane sa chyba na godziny. Nie spalismy jeszcze w takim miejscu, Przychodza tutaj stare dziadki z mlodymi filipinkami. A my siedzimy w recepcji na TV, pijemy whiskey i obczajamy. ;-)

05.12.2007 - Philippines - Manila

Wylaczyli nam slonce. Wlaczyli chmury i deszcz... I znalezlismy sie w centrum chaosu. Manila jest ogromna zatloczona i zakorkowana. Zbudowana jakby bez pomyslu. Niektore miejsca sprawiaja wrazenie jakby niedowno toczyly sie tam dzialania wojenne, tudziez mialo miejsce trzesienie ziemi. Takie troche smutne to miasto. Najwiekszy zabytek - fort - wyglada jak kupa kamieni.


Mnostwo biedy. Ludzie spia na ulicach, dzieci raczkujace po niby-chodnikach. Nie jest tak brudno jak w Indiach. Sylwia okreslila to jako "umiarkowanie brudno". Ale sa rynsztoki, karaluchy i syf...



Cudownie sie tutaj usmiechaja. Ludzie bardzo szybko odwzajemniaja usmiech i robi sie milutko. W ogole Filipinczycy sa najbardziej zadowolona z zycia nacja (tak pisza w madrych ksiazkach). Z czego oni sie tak ciesza? Moze 5 posilkow dziennie im pomaga?

Czy z malego rowerka dla dzieci, takiego BMX, mozna zrobic riksze na 2 pasazerow?


Czy ze starej blachy mozna wyklepac autobusik?


Pare ciekawostek:
- turysci tutaj to podstarzali dziadkowie uprawiajacy sex-turystyke, ktorzy dziwnie sie na nas patrza (nie mamy zdjec)
- o pociagach: nie ma czegos takiego jak rozklad jazdy. W dodatku pociag jezdzi tylko na poludnie...
- o autobusach: w 10 mln Manili nie ma dworca autobusowego. A kierowcy jezdza jak szaleni
- w McDonalds jest McSpaghetti ;) i ryz.
- karaoke 24h/dobe
- taksowkarz, ktory nas wiozl z lotniska mial kaluze w bagazniku. Pawnie padalo... :)
- WIZA: znowu nas naciagneli :( . Tym razem na o wiele wiecej! No normalnie paranoja... Az mnie krew zalala!


Podsumowujac (w skali 0/10):
- odpoczynek 1
- brud 8
- ludzie 9
- chaos 10
- dziewczyny (uroda) 4 - jakos malo jak na sex-turystyczne centrum
- hotel 2 (okreslenie Sylwii: "smierdzi starociem")