Monday, January 28, 2008

28.01.2008 - Indonesia - Lombok - Gili Meno

Plaza, jedzenie (wczoraj to nawet nie moglismy usnac, tak sie najedlismy), spanie, plywanie w masce... i tak w kolko. Robimy sobie jeszcze "gili gili gili", a potem "hi hi ho ho", jak wszyscy zreszta na tej wyspie. Sylwia oprotestowala zmiane wyspy i nie chce sie stad ruszac, bo mamy na osrodku trzy koty (z tego dwa malutkie i mialczace). :).






PS Strasznie powolny mamy tu internet. Nie udalo nam sie wstawic nawet wszystkich zdjec... :(

Thursday, January 24, 2008

24.01.2004 - Indonesia - Lombok - Gili Meno

Znalezlismy miejsce, ktore moze sie bic z Palawanem :)
Przecudna, malusienka i spokojna wyspa.

Zaraz po przybyciu, tak po 17:00. W tle widac Lombok.

Spacerek wokol wyspy...

... i turlanki na plazy.

PS Dzis minely TRZY miesiace od czasu wyjazdu z Londynu. I mam przemyslenie: jak wrocimy to kupie sobie plyte Boba Marley'a :)
PS2 Kurde, teraz z gorki bedzie...

Tuesday, January 22, 2008

22.01.2008 - Indonesia - Bali - Kuta

Juz wiemy po co jest Bali. Jest tu slonecznie (od 4 dni nie padalo!), piekna woda, egzotycznie i wiele atrakcji do zwiedzania. Mozna sie najesc dobrze w niezliczonej liczbie serwujacych kuchnie z calego swiata na bardzo wysokim poziomie i to za niewielkie pieniadze. Potem mozna sie upijac i bawic w przeroznych klubach. A w miedzy czasie wydawac pieniadze na glupoty w sklepach, ktore sa tu wszedzie. Takie idealne wakacje poniekad... :)

A u nas tak. Wynudzilismy sie troche juz na tych basenach, plazach i jedzeniach, wiec wypozyczylismy Jimmy’iego.

Byl bardzo tani i wart swojej ceny. Nie chcial jezdzic prosto, prawie nie mial hamulcow i tlukl sie niemilosiernie. Ale klima zmrazala nam krew, wiec dalismy rade… Zdobylem tym samym nowa sprawnosc: kierowca grata w ruchu lewostronnym, wsrod chmar pedzocych motorowerkow.


Plaza Ulu Watu

Tanah Lot

... oraz zachod slonca


Spotkalismy tez pare zwierzatek. Malpki:

.. i nietoperze (atrakcja dnia!). Strasznie sie popisywaly przed nami swoimi skrzydelkami. A mialy czym pomachac – rozpietosc tak ok. 80-100 cm. I byly na dotkniecie nosa.

Saturday, January 19, 2008

18.01.2008 - Indonesia - Bali - Kuta

Po trzech dniach w autobusach, minibusach i promach dotarlismy na Bali. O dziwo przywitalo nas blekitne niebo i sloneczna pogoda (w calej Indonezji pada. W koncu pora deszczowe, no i kraj tropikalny :( ).

Kuta: najbardziej turystyczna miejscowosc na Bali. Taka, do ktorej przyjezdza najwiecej zorganizowanych wycieczek. Piekna dluga, paro kilometrow plaza... Raj dla serferow. Az, nabralem ochoty, zeby sprobowac. Sylwia nawet nalega, zebym zostal serferem - fajna klata i takie tam. :) (serferzy chodza tutaj w sandalach i skarpetkach!)

Ale... w zyciu nie widzialem tak brudnej plazy. Normalnie gory smieci. Ponoc przez ostatni tydzien strasznie wialo, padalo i podtopilo cala plaze, przynoszac tony smieci. Jak sie spaceruje to tak slodko sie reklamowki owijaja wokol stop. I jeszcze jedno: nawet w przewodniku pisza, ze woda tutaj jest bardzo zanieczyszczona...

Zostajemy tutaj przez pare dni, zeby odpoczac, wykurowac sie i nabrac sil. No i pojesc troche europejskiego zarcia, bo indonezyjskie nam ani nie smakuje, ani nie sluzy...

Juz wiemy dlaczego Indonezja nas nie zachwyca. W naszych glowach stowrzylismy sobie obraz "dzikiego" kraju, ze malpy, dzungla, egzotyka, plemiona, zyrafy... A tu normalnie Europa. Drogi, budynki, samochody, ubrania - wszystko jakby europejskie i bez klimatu. Zadnych drewnianych chatek, a dzungla tylko w parkach narodowych. Jadac autobusem przez Jave (no przeciez mega-egzotyka) mialo sie wrazanie jak by to bylo jedno wielkie miasto, tak gesto zabudowane sa pobocza drog.

Friday, January 18, 2008

16.01.2008 - Indonesia - Java - Gunung Bromo

Bajka o tym jak Borowce na wulkan wchodzily, o spotkanych wilkach na koniach, morzu piasku i widokach na koniec.

Wyprawa na wulkan. Tylko 1h marszu, ale trzeba wstac wczesnie, zeby zdazyc na 5:15 na wschod slonca. Wtedy to poniekad najpiekniejsze kolory sa. Zreszta pozniej wulkan zazwyczaj spowijaja chmury.
O 4 jestesmy juz na szlaku, wystrojeni jak na odpust, bo pierunsko zimno. Troche nieprzytomni i zaspani, ale idziemy. Ciemna noc, w dodatku mgla i pada, wiec marne szanse na to, ze cokolwiek zobaczymy. Pytalismy pare razy przed wyjsciem, czy potrzeba przewodnika, ale zawsze odpowiedz byla przeczaca. Ze prosta trasa i takie tam. Wiec tak sobie spacerujemy razem przez ta mrocznosc szeroka droga, az tu pojawia sie skrzyzowanko. Prosto lub w prawo. I zadnego drogowskazu, wskazowki, widocznosc na 15m (przypominal mi sie kawal, ktory uwielbialem opowiadac: "pojdziesz w lewo bedziesz glupkiem, pojdziesz w prawo bedziesz..."). W przewodniku pisali cos o bialych kamieniach, ale tutaj nie bylo wcale kamieni, a co dopiero bialych. Tylko morze wulkanicznego piasku z wulanicznymi wydmami.
Wybralem prosto (bo przeciez droga miala byc prosta). Wokol zrobilo sie jeszcze ciemniej, my z mala latareczka, a towarzyszyl nam jedynie zapach siarki. Sylwia miala wrecz wrazenie, ze za chwile wpadniemy do krateru (chyba dlatego trzymala mnie kurczowo za reke).
I tak sobie dreptalismy po tym piasku, ale zadnych sladow, znakow, wiec pomyslalem ze to raczej glupota takie lazenie po nocy po pustyni, wiec zawrocilismy. Z niewielkimi problemami znalezlismy powrotna droge i wrocilismy na nasze skrzyzowanko. Czekalo tam juz na nas dwoch przewodnikow z konmi, ktorym wczesniej odmowilismy. Oczywiscie nie chcieli nam pokazac drogi, tylko zaoferowali konna przejazdzke. Troche sie poklocilismy, posprzeczalismy, oni nam pokazali rozne kierunki w ktore mamy sie udac. Koniec koncow postanowilismy wrocic, ewentualnie poczekac na inna grupe turystow (bardziej rozgarnietych moze).
Wtedy to z mrokow nocy wynurzyl sie tubylec, ubrany w podobna szmate, jaka dostala Sylwia na Nowy Rok (wiemy juz wiec do czego to cos sluzy). Zaproponowal, ze nas zaprowadzi na wulkan. Poniewaz nasza pozycja negocjacyjna nie byla zbyt mocna, zgodzilismy sie na cene i ruszylismy.
Kosmiczny krajobraz. Zaczelo sie powoli rozjasniac, a my szlismy w korycie rzeki, ktora wczesniej plynelo bloto. Wokol kikuty drzew, przedziwne skaly. Taki Mars tylko nie czerwony.
Nasz przewodnik narzucil niezle tempo. Jak sie pozniej okazalo chcial jak najszybciej otworzyc sklepik, ktory niosl na plecach.
Ostatni etap: 356 schodow. Na kraterze, o dziwo, jestesmy pierwsi. I nie widac nic :) . Wokol chmury i potworny odor siarki z wulkanu. Ale jestesmy strasznie szczesliwi, ze dotarlismy :) .


Chlopak z gitara. Spiew i gitara zawsze dodawaly nam animuszu...

Widok z wioski na wulkany. Ten maly i dymiacy po lewo to Bromo


PS Wlazilismy tam, zeby zobaczyc cos takiego: Gunung Bromo
Niestety nie dopisala pogoda, a ja dostalem choroby wysokosciowej i musielismy zjezdzac na sam dol :(

Monday, January 14, 2008

14.01.2008 - Indonesia - Java - Yogyakarta

Pobudka o 4:30 i podroz do dwoch najwspanialszych swiatyn w Indonezji:
buddyjskiego BOROBUDUR


... oraz hinduskiego PRAMBANAN


Przerazony Pawel (nie taki z niego bawidamek, jak mawiaja...)

Indonezja na razie nie zachwyca. Moze to przez chmury, deszcze, problemy zoladkowe i to, ze bujamy sie tylko po miastach. Jest potwornie duszno i goraco. Kolejny problem to trudnosci w porozumiewaniu sie po angielsku. Zaczelismy juz nawet uczyc sie paru slow w jezyku bahasa...

13.01.2008 - Indonesia - Java - Yogyakarta

Thanks again Anne and Tiara. It was a pleasure to be your guests! :)


Nocny pociag to Yogyakarta (wymawiane dziodzia). Nic niezwyklego, no moze poza jedna humoreska. Klasa biznes. Wypilismy kole, wiec wzialem puszke oraz jakies tam smieci i spaceruje sobie w poszukiwaniu smietnika. Zagladam tu, zagladam tam, nawet do toalety. Jeden Indonezyjczyk, widzac moje niezwykle zaklopotanie chyba, zaczepil mnie i na migi pokazal, ze wezmie ode mnie te smieci. Podalem je mu grzecznie, a on je CIACH za okno! :)


Poniewaz u nas niewiele sie dzieje, no moze oprocz rozwolnienia, opowiesc kogos innego - poznanego portugalczyka. Cos o uprzejmosci Indonezyjczykow (tak kontynujac temat). Nadmienie, ze w Azji przechodzenie przez jezdnie, zwlaszcza w duzych miastach, to taki sport extremalny. Wchodzi sie pomiedzy samochody, ufajac ze ktos zwolni albo Ciebie ominie. Poznany portugalczyk (bardzo sympatyczny i dorosly) stal sobie wyczekujac dogodnej chwili, zeby przejsc i nie zginac. I wtedy podszedl do niego dziadek, chwycil za reke, przeprowadzil na druga strone, zakrzyczal "Thank you" i zniknal (portugalczyk nawet nie zdazyl mrugnac). :)

Spacer po Yoyakarta. Pochmurnie caly dzien, ale goraco jak pierun. Nawet twarz sobie spalilem na czerwono. Widzielismy:
- Palac sultana (ktory wygladal jak XVIII wieczna chatka pod Lublinem)

- Water Palace (w ktorym ten sam sultan ogladal swoj harem podczas kapieli)

- kurczaki (do jedzenia)


- panorame Yogyakarty i wulkanik

Friday, January 11, 2008

11.01.2008 - Indonesia - Java - Jakarta

Ciekawostka: Azje i Europe dzieli lazienka. Nie chodzi tutaj o toalete (czytaj sedes), ktora jest taka sama. Nie ma umywalki ani prysznica, ale jest za to beczka z woda, garnko-chochla i dziura w podlodze. Ja sie jeszcze nie nauczylem - bo jak splukac reke, w ktorej trzyma sie garnko-chochelke. To jakis diabelski trik musi byc... Jest jeszcze jedna opowiesc o braku papieru toaletowego, ale to moze innym razem. :)

Jakarta - przeogromne miasto (9 mln mieszkancow). Gdziekolwiek sie nie udac zajmuje to mnostwo czasu. I niewiele jest do zobaczenia tak naprawde. Jest cos takiego (monument wybudowany przez zwariowanego prezydenta Soeharto, ktory rzadzil Indonezja przez 32 lata):


Jest jeszcze dzielnica Kota oraz stary port, ktory pamieta czasy panowania holendrow, ale wcale nie wyglada staro ani zabytkowo. Pare zdjec (ogladac przy dzwiekach modlitwy z meczetu):



10.01.2008 - Indonesia - Java - Jakarta

Opuscilismy kraj 7 tysiaca wysp, a przybylismy do kraju, gdzie tych wysp jest 17 tysiecy (wiec jest progres). Kraj niby muzulmanski, w ktorym jest PIEC Nowych Rokow: standardowy, muzulmanski, chinski, buddyjski i balijski (? od wyspy Bali) :) . My trafilismy akurat na muzulmanski, takze zyczymy wszystkim...

SZCZESLIWEGO NOWEGO ROKU 1429!!!
Salem alejkum! Habibi!


A teraz przygoda. Nie checemy tylko zwiedzac miejsc, plaz i takich tam. Chcemy poznawac ludzi. Dlatego tez skorzystalismy wreszcie z Hospitality Club. Jest to spolecznosc ludzi, glownie duzo podrozujacych, ktorzy oferuja innym darmowy nocleg, posilek, albo chociaz oprowadzenie po miescie, pomoc w podrozowaniu.
I tak to znalezlismy sie w domu Anne (na dole po prawej):

Ogromny dom z tradycja, w ktorym rodzina mieszka juz od paru pokolen, przez ktory przewija sie caly czas kilkanascie osob, dwa psy, kot i rybki (takie duze w akwarium, do zjedzenia chyba).
Lunch (od lewej: Tiara (kolezanka), Anne (gospodyni), Sylwia bez okularow):


Pierwszego dnia w Jakarcie zaproszeni zostalismy na spotkanie HC. Bylo jedzonko, owoce przerozne (takie bardzo dziwne nawet), duzo dziewczyn (glownie single, czekajacych na ladnych europejczykow), alkohol i zabawy do poznej nocy :)

Tuesday, January 8, 2008

08.01.2008 - Philippines - Cebu

Ostatnia noc na Filipinach :(
Oczywiscie pada deszcz, bo inaczej nie byloby filipinsko. Wyruszamy jutro do Indonezji, gdzie ma byc pora deszczowa, wiec bedziemy miec juz wprawe.

Jeszcze piec slow o Filipinach:
- wrocimy tu na pewno
- filipinki - uroda: 9/10
- kraj ten sponsorowany jest przez rum tanduay oraz coca-cole
- jest tu STRASZNIE duzo dzieci. Cale chmary. Wszedzie... Zwlaszcza w malych wioskach. Zadziwiajace ;)

Specjalnie dla Dominiki zdjecia mojej pieknej zony :)

Sunday, January 6, 2008

06.01.2008 - Philippines - Bantayan Island - Sante Fe

Kurczak. Na Filipinach kurczaki biegaja sobie wolno, jedza trawke, robaczki czy co tam im smakuje. Jak u naszych babc. Sa mniejsze i przepyszne jak sie im obetnie glowe i sporzadzi "adobo chicekn". Ja jestem zachwycony tym smakiem...


Droga Sipalay -> Bacolod -> Cadiz -> Sagay -> Old Sagay -> Bantayan -> Santa Fe zajela nam ponad dwa dni. W miedzyczasie dotarlismy do paru przedziwnych miejsc, biednych, brudnych i zaniedbanych, ale pelnych zyczliwych ludzi. Jest cos w tym, ze jak sie odwiedza "nieturystyczne" miejsca nikt cie nie probuje naciagnac, oszukac, nie ma cwaniakow, a wzbudza sie jedynie zainteresowanie.

Old Sagay - port


Lodz na Bantayan Island
Pobudka o 6 rano. Tricykl z plantacji trzciny cukrowej. Znalezlismy lodz, ale musimy czekac ponad 4h. Najbardziej emocjonujace wydarzenie przez caly czas oczekiwania to przyjazd ogromnej pomaranczowej koparki. Smiesznie bylo jeszcze, jak zaczelismy grac w karty, czym wzbudzilismy ogolne zainteresowanie na calym targu. Tak z dziesieciu milych obserwatorow, bardzo ciekawych rozgrywki.


Sante Fe
Turystycznie troche, ale nie strasznie. Pierwsze miejsce do ktorego dojechalismy (polecane przez nasz przewodnik) to pokoj w stodole z bialego pustaka, z plyta pilsniowa zamiast okien. Taki ponoc Robinson Crusoe style... Jeszcze do tego brudna plaza niedaleko portu.
Ale znalezlismy calkiem przytulny resort, calkiem przyjemna plaza, jedna z ladniejszych, ktore widzielismy na Filipinach. Bialy piasek i jeden bar na plazy.
Jest troche obrzydliwych cmokajacych starych europejskich dziadow, ale na nich nie zwracamy uwagi (nie cmokaja na szczescie do nas).
Nasza plaza o poranku...

... i o zachodzie slonca


Pojawily sie pogloski, na internecie i w innych mediach, jakobym malo jadl i schudl. Jest to oczywista bzdura, ktora natychmiast zdementuje: