Monday, October 6, 2008

Portugal - Lisbon: Na wczasach

Portugalia. Koniec świata. Przynajmniej tak się kiedyś ludziom wydawało...

Lizbona. Zacznę od banału: przepiękne miasto. Ponoć "najpiękniejsze miasto świata", ale ja bym jednak nie przesadzał. Zawsze kojarzyła mi się jakoś tak magicznie... Pewnie "Lisbon story" się do tego przyczynił. Słodko, "ludzko" i wyjątkowo. Inaczej niż sobie wyobrażałem - jakoś ten tramwaj inaczej jechał i bardziej obskurnie miało być. Budki, z piwem i pyszna kawa, o kubaturze słupa ogłoszeniowego, rozstawione na każdym placu.







Przyznam się od razu, że zmykaliśmy z miasta. Było nieznośne w tym upale, ze swoim "zgórkipodgórkę". Plaże: zachwycające. Ocean, to jednak ocean. Trudno było nam uwierzyć, że może być tam tak pięknie. I to 30 minut jazdy samochodem od miasta.



Serferem nie zostałem. A to z powodów dwóch: leń mi się włączył i nie chciało mi się.



Gościli nas państwo dyrektorowscy. Korzystając z okazji podziękuje im serdecznie. Nie tylko nas ugościli, upijali, karmili, pokazywali zakamarki osobom postronnym niedostępne, ale rownież nauczyli artykułować potrzeby. :)

I jeszcze jedno. Restauracja. Na plaży, z widokiem na ocean. Taka rodzinnie prowadzona (mi się kojarzyła z Grecją). Obrusy papierowe, wielkie akwarium. No i grillowane ośmiornice (czasem z głowami w których jest ząb). Pyszne jedzenie, wino verde (z zielonych winogron), cudowne towarzystwo, zachód słońca. Chwila, którą będę pamiętał. Bo do szczęścia nie potrzebuje więcej... :)

PS A Sylwia głodomór, to waliła kraba młotkiem! A minę miała bezcenną.

3 comments:

Unknown said...

Och, wzruszylam sie... ale za to artykulowanie potrzeb i za dyrektorostwo to masz w glowe!

Unknown said...
This comment has been removed by the author.
Boro said...

Tez Ciebie uwielbiam... ;)