Saturday, April 19, 2008

20.04.2008 - Brazil - Rio de Janeiro

Cristo Redemptor

... i rozciagajaca sie wokol panorama. Wspaniale miejsce, wspaniale miasto. Nawet w pochmurny dzien.


Nie pokochalismy Rio. A glownym powodem jest przestepczosc. Jest to najniebezpieczniejsze miejsce w jakim kiedykolwiek bylismy. Mozemy o tym juz pisac, bo dzis sie stad wynosimy... :)

Pare przykladow:
- Gdy przyjechalismy do Rio odwiedzilismy Larisse w pracy. Dzielnica biznesowa, takie tutejsze "city". Wyszlismy ok. 20:00 zeby zjesc cos malego - malego kurczaka na przyklad (tutejszy przysmak chyba). Kiedy szefowa Larissy dowiedziala sie o tym, zlapala sie za glowe. Byla pewna, ze cos nam sie stanie. Wychodzac wieczorem opuszcza sie biuro, gdy taksowka stoi juz przed wejsciem, a wyprowadza Cie ochroniarz.
- Trzy tygodnie temu wyrwano Larissie torebke. W bialy dzien, w centrum miasta.
- Ok. 1 w nocy jechalismy taksowka przez favele. Kierowca pedzil jak szalony. Samotny samochod w nocy przyciaga po prostu napastnikow. Gdy zatrzymalismy sie przed domem, obydwoje, Larissa i taksowkarz, rozgladali sie na wszystkie strony. Gdy byli pewni, ze nikogo nie ma, odblokowali drzwi.
- Zeby dostac sie do mieszkania trzeba bylo otworzyc trzy bramki/drzwi. Dopiero czwarte byly drzwi wejsciowe. A to byla "spokojna" dzielnica.
- W nocy nikt nie zatrzymuje sie na czerwonym swietle. Zbyt niebezpieczny to manewr. Daje sie tylko sygnal swiatlami.
- Idac do klubu samby musielismy przejsc 30 minut przez miasto. Znajomy Larissy, policjant, zaproponowal, ze moze nam towarzyszyc - bedzie bezpieczniej. Bylo pare momentow, ze podczas spaceru przechodzil za nas, de facto nas eskortujac. Pozniej dowiedzielismy sie, ze mial ze soba bron. Bardzo mily gosc poza tym...
- Spacerujac po miescie nie powinno sie miec niczego wartoscowego, a to naprawde psuje zabawe i odbiera radosc cieszenia sie tym miejscem. Nie mozna, co zrozumiale nosic aparatu, stad wiekszosc zdjec mamy z przestworzy.

A teraz humoreska. W autobusach sa obrotowe bramki, bardzo waskie, takie zeby przypadkiem nie wejsc bez biletu. Sylwia sie oczywiscie zablokowala. Ktos ja ciagnal, ktos tam popychal, ona piszczala, ale na niewiele to sie zdalo. Sama twierdzi, ze o malo co jej nie zmiazdzylo (jak w maszynce do miesa, jesli ktos zna to uczucie). Na wytlumaczenie ma tylko, ze jechalismy z placakami :) .



I jeszcze jeden pozytyw. Wysmienite maja tutaj krowki. W kazdej wielkosci i smaku. PYCHOTKA. Wlasnie podjadam jedna - 250g zywej wagi.

Ipanema beach

8 comments:

michael shannon said...

widoki rozwalaja... miasto z gory - max! ipanema z gorami w tle... wow!

Anonymous said...

zywej wagi male slodkie krowki:)
pewnie sylwia miala nimi zaladowany plecak i dlatego sie zaklinowala.

szkoda,ze tak malo zdjec ale jestescie usprawiedliwieni :)


kis
ka

martix said...

no slaba opcja tak byc w stresie ciaglym o swoje bezpieczenstwo
ja tez sie nasluchalam paru historii z tego mista mrozacych krew w zylach..no szkoda
a krowki to takie jak wojtek z argentyny przywiozl takie w sloiku lejace mniam mniam dulce de leche czy jakos tak ??
(sloik poszedl w 2 dni)

kisiel said...

kurcze wymiekam a zazdrosc to mnie tak zzera ze nie powiem. Powiem za to, ze podziwiam za to pisanie bloga co kilka dni. My wyjechalismy na 6 dni i dwa tygodnie po powrocie jeszcze nie opisalismy wszystkiego.

Boro i Sylwia. Wasze zdrowie.
Wkrótce z UK. kisiel.

Boro said...

matrix: dulce de leche
======
dokladnie te. my niestety nie przywiezlismy sloika. nie bylo, albo zle szukalismy... :(

Boro said...

arus! nagrode masz za aktywnosc!

michael shannon said...

taaa... juz miala byc nagroda za rozszyfrowanie skrotu z tabliczki o mewach w australii... obiecanki cacanki...

Anonymous said...

hehe, nie chcesz nagrody to ja ją wezmę :P