Wednesday, November 28, 2007

24.11.2007 - Cambodia - Siem Reap

Podroz Bangkok -> Siem Reap. Alez to byl dzien!

Najpierw do granicy. Uparlismy sie, zeby zalatwic wize samemu, a nie przez posrednikow. Najpierw szopka z urzednikami tajskimi, ze niby nie mozemy wyjechac, bo nie bedziemy mogli wjechac. Kazdy mowi co innego, w dodatku po tajsko-angielskiemu. Ale wydostajemy sie z Tajlandii...
I wtedy naszym oczom ukazuje sie przedziwne polaczenie Las Vegas i Indii (+ mnostwo kurzu, jak na saharze). A najlepsze jest to, ze nie wiedzielismy, czy juz jestesmy w Kambodzy, czy jeszcze nie. Po prostu nie wiedzielismy co to za miejsce :)

Co chwile nas ktos zaczepia i proponuje zalatwienie wizy. Ale my maszerujemy twardo. Budka z wizami. Wielki napis 20$. Urzednik w srodku i mnostwo naganiaczy, ktorzy nam tlumacza, ze ten napis to... i tutaj jakas tam historia. Musimy zaplacic lapowke - 10$ od wizy - ale ruszamy dalej :)

Droga z granicy do Siem Reap pobija kolejny rekord. 150 km w ponad 6h. Droga, ktorej zreszta nie ma, a wlasciwie to ja niby budowano. Wokol tylko pola ryzowe siegajace po horyzont. I kupa ziemi w roznych kolorach: czerwonym, purpurowym i pomaranczowym, po ktorej jedzie nasz autobus... Zeby tego bylo malo trafilismy na przewoznika - naciagacza. Wioza ciebie tak dlugo, tak beznadziejnym autobusem i przywoza tak pozno do jakiegos wybranego hostelu, zebys nie mial sily szukac czegos innego - bo tak naprawde kase dostaja od hostelu, w ktorym ceny sa razy 2. Uroczo, prawda ?

Calos nam zajela ponad 16h. Ale dalismy rade. I zmienilismy hotel. I pijemy whiskey!

Ponizej zdjecia drogi


(w Kambodzy 95% pojazdow to motorowery, 3% to toyota camry :) )

I jeszcze na koniec teatrzyk pod tytulem “River shrimp & romantyczna kolacja”.
Poznalismy w Bangkoku Paulinke, ktora mieszka od roku w Indiach (szacun!). No i wybralismy sie razem na romantyczna kolacje, ze nad rzeke, ze plywaly lodki bo urodziny krola sie zblizaja, ze piekna oswietlona Chao Phraya...
Menu. River shrimps. Coz to moze byc? No przeciez nic strasznego.
MYLICIE SIE! One mialy rogi jak nosorozce i szczepce dwa razy dluzsze od swojego ciala ( jak roboty!). To byly po prostu krewetko-nosorozco-roboty wielkosci 12-15cm!!! Najwieksze jakie widzielismy... I jeszcze jak sie je przekroilo to wylawal sie sos (wersja oficjalna), chociaz mielismy inne skojarzenia. A smakowaly rzeka.
Ale, ze goscie to wszyscy troje trzymalismy fason i nikt nie spadl pod stol ani nie zdezerterowal. Za co oklaski :)

3 comments:

lenka.kubica said...

jestem pelna zachwytu,podziwu,i takich tam ..zatkalo mnie na mysl o "sosie" z rzecznej krewetki ugh! .... droga piekna ... chyba miedzy zebami macie duzo kurzu=szkliwo wam sie pozdziera ;] ....ale za to rekompensata w kolorach i nowych doświadczeniach he?... jestem z was dumna! ...ej a gdzie foty z wami w rolach glwonych?? a foty ludzi ktorych poznajecie? ...hmm czasem sie ma wrazenie ze was tam nie ma ... stesknilam sie wiec prosze pokazac terazniejszy stan buziaczkow!...calusy!

malpka Sylwia said...

A propos "River shrimp", to dzisiaj zamowilismy sobie zupe Tom Yom z malymi normalnymi krewetkami. I nie bylam w stanie zjesc chocby jednej... :(
Musze sobie zrobic przerwe z owocami morza...

Boro said...

lenka: ej a gdzie foty z wami w rolach glwonych??
=====
wychodzimy z zalozenia, ze wiecie jak wygladamy, wiec przysylamy zabytki lub miejsca :)
ja dalej schudniety. sylwia przecudna!