Tuesday, February 19, 2008

19.02.2008 - Australia - Harvey Bay

WYDOSTALISMY SIE!!! Wyjechalismy z terenow zagrozonych powodzia!

Ale po kolei. Padalo juz pare ladnych dni. W piatek pobity zostal kolejny rekord w Mackay. W sobote rano droga byla calkowicie zamknieta. Ale przestalo padac, wiec postanowilismy przeczekac 24h.
Plan prawie doskonaly, tyle ze , po poludniu zaczelo znowu padac. I to okrutnie, jeszcze intensywniej niz wczesniej. Padalo tak do wieczora, cala noc i nawet rano nie przestalo. W radio slychac bylo straszne opowiesci o zalanych miastach, drogach, ewakuowanych ludziach i prognozy, ze ma byc jeszcze gorzej (znaczy padac bardziej). Sprawdzilismy na internecie - droga zamknieta. Pojechalem jeszcze na policje, zeby sprawdzic u zrodel. Jakis srednio zorientowany, ale bardzo sympatyczny policjant powiedzial mi, ze mozemy probowac przejechac zachowujac ostroznosc ("with care" - bez wzgledu na to co to dzis znaczy :) ).
Oczywiscie lalo caly czas, my cali mokrzy w kurtach przeciwdeszczowych, w samochodzie kaluze. Coz! Sprobowac nie zaszkodzi. Raz, bo juz mielismy dosc deszczu, a dwa ze, nic innego ciekawego nie mielismy do roboty.

Po 25 km dotarlismy do pierwszej przeszkody: droga zalana na odcinku 100m. Jak sie za chwileczke okazalo - pikus. Wielki czerwony znak "Droga zalana". My jedziemy dalej. Przynajmniej zobaczymy jak to wyglada i zrobimy sobie jakas fajna fotke. :)
Robi sie plasko. Wokol brazowa woda po horyzont, siegajaca poziomu drogi, w niektorych miejscach wrecz przelewajaca sie przez nia. Momentami widac bylo jak wlewa sie na droge z obu stron i probuje polaczyc. Wystajace z wody drzewa, taka powodz z tv. Do tego rzesisty deszcz i uczucie, ze jak tu utkniemy to moze nie byc drogi powrotnej. Poziom wody mogl sie zmienic tak naprawde w 5 minut. Mi to zoladek podszedl do gardla i sie scisnal. To bylo niesamowite i jednoczesnie straszne (chociaz nie bylo czasu, zeby o tym myslec). Gdy wreszcie wjechalismy na jakas gorke nie bylem pewien, ze sie udalo. Odetchnalem dopiero po jakichs 30 km.

Alez sie rozpisalem... :)

Teraz jedziemy na poludnie w poszukiwaniu slonca, blekitnego nieba i takich tam...

Uciekajac przed chmurami


Tannum Sands. Tu spedzilismy noc na parkingu

Miasto o nazwie "1770"

Agnes Water

Siedze sobie na kempigu produkujac te wypociny, a nad moja glowa przelecialo juz z 1000 ogromnych nietoperzy. Ach coz za widowisko...

6 comments:

Unknown said...

Ale atrakcje :), co za sensacyjna opowiesc

Unknown said...

piękne zdjęcie z tymi nietoperzami

martix said...

no!!
jaka dzielna drużyna!!
jestem z was dumna
nie ma to jak prawdziwa przygoda
hm..ale chyba nie bylo tak strasznie jak wtedy..w drodze na sugar beach buahahaha

http://www.flickr.com/photos/mamafood/2268948844/

michael shannon said...

coraz bardziej podoba mi sie ta australia...

Anonymous said...

uff, a tak się u Was martwiliśmy! zuchy nasze, gratuluję wydostania się z potrzasku :*

Katia @dzialka_w_miescie said...

To bylo bardzo emocjonujace przezycie. Daliscie rade :)