Wednesday, October 29, 2008

Italy - Rome: Rzymskie wakacje

Rzym wymarzyłem sobie już dawno. A że nadarzyła się fantastyczna okazja (urodziny Pani Doktor), nie trzeba było mnie dwa razy namawiać.

Cudnie. Cieplutko (klapeczki i t-shirt), pizza i wino (do których chyba nikogo nie muszę przekonywać), espresso, creme brulee, grappa...

Fontanna di Trevi

Schody Hiszpańskie

To nie wiem...

To nie wiem...


Tu stał Papież. Pogadaliśmy chwilę po niemiecku.

Wchodząc do bazyliki trudno ją ogarnąć, uwierzyć że ma ponad 130m wysokości. Dopiero patrząc na baldachim, który ma ponad 30m, można uzmysłowić sobie jej przepych i ogrom.

Muzeum watykańskie




Włochy to nie tylko pizza, czerwone wino, przymali faceci przystawiający się do innych facetów z długimi włosami, piękne kobiety, makaron i italodisco. Włochy to również superauta... Kolor do zaakceptowania.

Nie zmarnowaliśmy całego czasu na zwiedzanie. Były też harce i swawole. Ja nie piłem... Ale bańki mi się podobały!

Sunday, October 19, 2008

Germany - Duhnen: Weekend nad morzem

Czy nie fajowsko wybrac sie w weekend nad morze? Spacer, swieze powietrze, szum fal...





Z ciekawych rzeczy to jeszcze:
- wjazd na plaze 2,80 €. Plaza oczywiscie cala ogrodzona.
- wszystkie dzieci wyposazone byly w dosc znacznej wielkosci lopaty. I kopaly nimi ogromne dziury w piachu, tak jakby nie bylo innej zabawy. Ja wymyslilem, ze to takie szkolenia, zeby kopac sprawniej okopy. Ale to slaby zart ;)

I jeszcze teatrzyk.
Skrzyzowanie w Hamburgu. Policyjny radiowoz. Wychodzi ubrany w skorzany mundur policjant (troche taki YMCA, ale elegancja-francja)... i zaczyna zamiatac liscie na jezdni. A zamiata, gdyz liscie blokuja studzienke i utworzyla sie kaluza. A kaluza to niebezpieczenstwo... Mi opadla szczeka.

Monday, October 6, 2008

Germany - Hamburg

Pogody to tutaj nie ma. I ludzie mówią po niemiecku. Ale żyje nam się dobrze i podoba coraz bardziej. W ostatni weekend świętowaliśmy nawet wspólnie zjednoczenie Niemiec. :)





Portugal - Lisbon: Na wczasach

Portugalia. Koniec świata. Przynajmniej tak się kiedyś ludziom wydawało...

Lizbona. Zacznę od banału: przepiękne miasto. Ponoć "najpiękniejsze miasto świata", ale ja bym jednak nie przesadzał. Zawsze kojarzyła mi się jakoś tak magicznie... Pewnie "Lisbon story" się do tego przyczynił. Słodko, "ludzko" i wyjątkowo. Inaczej niż sobie wyobrażałem - jakoś ten tramwaj inaczej jechał i bardziej obskurnie miało być. Budki, z piwem i pyszna kawa, o kubaturze słupa ogłoszeniowego, rozstawione na każdym placu.







Przyznam się od razu, że zmykaliśmy z miasta. Było nieznośne w tym upale, ze swoim "zgórkipodgórkę". Plaże: zachwycające. Ocean, to jednak ocean. Trudno było nam uwierzyć, że może być tam tak pięknie. I to 30 minut jazdy samochodem od miasta.



Serferem nie zostałem. A to z powodów dwóch: leń mi się włączył i nie chciało mi się.



Gościli nas państwo dyrektorowscy. Korzystając z okazji podziękuje im serdecznie. Nie tylko nas ugościli, upijali, karmili, pokazywali zakamarki osobom postronnym niedostępne, ale rownież nauczyli artykułować potrzeby. :)

I jeszcze jedno. Restauracja. Na plaży, z widokiem na ocean. Taka rodzinnie prowadzona (mi się kojarzyła z Grecją). Obrusy papierowe, wielkie akwarium. No i grillowane ośmiornice (czasem z głowami w których jest ząb). Pyszne jedzenie, wino verde (z zielonych winogron), cudowne towarzystwo, zachód słońca. Chwila, którą będę pamiętał. Bo do szczęścia nie potrzebuje więcej... :)

PS A Sylwia głodomór, to waliła kraba młotkiem! A minę miała bezcenną.