Tuesday, April 29, 2008

27.04.2008 - Poland - Wroclaw


Wrocilismy!!! Szczesliwie! Usmiechnieci i zarosnieci (znaczy tylko ja).
Do tego ogromne emocje i przyspieszone bicie serca. Nie powiem, zeby nie bylo to przezycie... Przecudowne powitanie chlebem i sola i obrusem... i gorzka zoladkowa na lotnisku. Z takimi przyjaciolmi to mozna swiece szukac, albo nawet koniem krasc (w supermarkecie). :)


Obiadek u mamy (kotletowy rekord pobity), wanna bez limitu czasowego, no i ogromne lozko. Impreza o smaku Caipirinha, taka zeby osiedle wiedzialo, ze wrocilismy. A na sniadanie, tak jak sobie to Sylwia wymarzyla, twarozek...



Pare spostrzezen na swiezo:
- ogromne nam sie teraz nasze mieszkanie wydaje
- w Polsce ludzie maja miny, zamiast usmiechow
- a niebo jest jakies malo niebieskie :(
- nie moge sluchac wiadomosci - nie trawie polityki

Friday, April 25, 2008

24.04.2008 - Spain - Madrid

Madryt! Nasza wisnienka na torcie, listek mietowy na deser. Jak sie wygrazalem wczesniej, wybralismy sie na zwiedzanie muzeow. Rozpoczelismy od "Museo del Jamon" (muzeum szynki) :)...


Pozniej bylo jeszczo Prado (Bosco) oraz Reina Sofia (Dali, Picasso). I co znamienne niezmiernie nam sie podobalo.

Niezapomniany bedzie tez wieczor w towarzystwie hiszpana (naszego przewodnika - "Thanks Javier!"), niemki, francuski oraz szwedki. Tapas, piwo, przedziwny cider, spacer po przeroznych knajpach, no i rozmowy do godzin pozno nocnych.

Ale! Jutro Londyn, pojutrze Wroclaw!!! :)

PS 100-tny post wysmarzylem!

Monday, April 21, 2008

21.04.2008 - Spain - Madrid

Europa! No prawie jak w domu. Pierwsza wybrana knajpa dokladnie taka jak sobie wymarzylem. Mielismy juz dosc poludniowo-amerykanskiego jedzenia - duzo miesa i bez smaku. Zreszta stesknilismy sie juz za sroddziemnomorska kuchnia (no moze oprocz pizzy). A tu mala restauracyjka, schowana gdzies miedzy kamienicami, wypelniona ludzmi i dymem z papierosow. Zapach jedzenia i wszechobecne czerwone wino. Wyszukane menu, ale jedzenie tanie i w dodatku pycha! - az wrocil mi apetyt (moze sie nawet podtucze do powrotu).

Cat Hostel


A miasto piekne. Lublin mi przypomina :) (Sylwia sie z tego niezmiernie usmiala).




Co tu tak zimno? Okrutnie marzniemy! Wszyscy w kurtkach i czapkach, a ja nawet dlugich spodni nie mam...

Jutro idziemy zwiedzac muzea - lo matko! :)

Saturday, April 19, 2008

20.04.2008 - Brazil - Rio de Janeiro

Cristo Redemptor

... i rozciagajaca sie wokol panorama. Wspaniale miejsce, wspaniale miasto. Nawet w pochmurny dzien.


Nie pokochalismy Rio. A glownym powodem jest przestepczosc. Jest to najniebezpieczniejsze miejsce w jakim kiedykolwiek bylismy. Mozemy o tym juz pisac, bo dzis sie stad wynosimy... :)

Pare przykladow:
- Gdy przyjechalismy do Rio odwiedzilismy Larisse w pracy. Dzielnica biznesowa, takie tutejsze "city". Wyszlismy ok. 20:00 zeby zjesc cos malego - malego kurczaka na przyklad (tutejszy przysmak chyba). Kiedy szefowa Larissy dowiedziala sie o tym, zlapala sie za glowe. Byla pewna, ze cos nam sie stanie. Wychodzac wieczorem opuszcza sie biuro, gdy taksowka stoi juz przed wejsciem, a wyprowadza Cie ochroniarz.
- Trzy tygodnie temu wyrwano Larissie torebke. W bialy dzien, w centrum miasta.
- Ok. 1 w nocy jechalismy taksowka przez favele. Kierowca pedzil jak szalony. Samotny samochod w nocy przyciaga po prostu napastnikow. Gdy zatrzymalismy sie przed domem, obydwoje, Larissa i taksowkarz, rozgladali sie na wszystkie strony. Gdy byli pewni, ze nikogo nie ma, odblokowali drzwi.
- Zeby dostac sie do mieszkania trzeba bylo otworzyc trzy bramki/drzwi. Dopiero czwarte byly drzwi wejsciowe. A to byla "spokojna" dzielnica.
- W nocy nikt nie zatrzymuje sie na czerwonym swietle. Zbyt niebezpieczny to manewr. Daje sie tylko sygnal swiatlami.
- Idac do klubu samby musielismy przejsc 30 minut przez miasto. Znajomy Larissy, policjant, zaproponowal, ze moze nam towarzyszyc - bedzie bezpieczniej. Bylo pare momentow, ze podczas spaceru przechodzil za nas, de facto nas eskortujac. Pozniej dowiedzielismy sie, ze mial ze soba bron. Bardzo mily gosc poza tym...
- Spacerujac po miescie nie powinno sie miec niczego wartoscowego, a to naprawde psuje zabawe i odbiera radosc cieszenia sie tym miejscem. Nie mozna, co zrozumiale nosic aparatu, stad wiekszosc zdjec mamy z przestworzy.

A teraz humoreska. W autobusach sa obrotowe bramki, bardzo waskie, takie zeby przypadkiem nie wejsc bez biletu. Sylwia sie oczywiscie zablokowala. Ktos ja ciagnal, ktos tam popychal, ona piszczala, ale na niewiele to sie zdalo. Sama twierdzi, ze o malo co jej nie zmiazdzylo (jak w maszynce do miesa, jesli ktos zna to uczucie). Na wytlumaczenie ma tylko, ze jechalismy z placakami :) .



I jeszcze jeden pozytyw. Wysmienite maja tutaj krowki. W kazdej wielkosci i smaku. PYCHOTKA. Wlasnie podjadam jedna - 250g zywej wagi.

Ipanema beach

Thursday, April 17, 2008

17.04.2008 - Brazil - Rio de Janeiro

Po jednej nocy spedzonej w autobusie (znowu 20h), drugiej na lotnisku i w samolocie, okrutnie wymeczeni dotarlismy do Sao Paulo. Na szczescie jest tutaj niebezpiecznie, drogo i nie ma nic do obejrzenia. Schowalismy sie wiec w hoteliku i wypoczywajac nie robilismy nic. A nastepnego dnia zjedlismy po buleczce z serkiem, spakowalismy sie i wyruszylismy na podboj Rio.

Rio - cidade maravilhosa - przewspaniale miasto. Ogromne, zaloczone, zroznicowane, polozone wsrod setek wzgorz, z druga setka plaz o bialym piasku. Mieszkancy kochaja to miasto, twierdzac, ze nie ma lepszego i piekniejszego miejsca na ziemi.

Pao de Acucar. Widok na Copacabana


Centrum i downtown

Ugoscila nas Larissa. Mamy do dyspozycji ogromny apartment w dzielnicy dalekiej od turystycznych szlakow. Ale najwazniejsze, ze mamy przewodnika po tym olbrzymim, szalonym i niebezpiecznym miescie.



A dzis idziemy do klubu samby. I bedzie zespol gral! :)
Zamierzam zaprezentowac pare najlepszych POLSKICH krokow tanecznych!!!

Monday, April 14, 2008

13.04.2008 - Peru - Lima

Polubilismy juz Peru BARDZO. Niechetnie opuszczalismy Cusco. Mamy caly czas niedosyt, uczucie, ze za rogiem jest cos kolorowego, niezwyklego i pociagajacego...

Pare obserwacji luznych:
- o autobusach i podrozowaniu nimi: jest to niewatpliwie przygoda. Niby ladny z zewnatrz, taki VIP, ale opony lyse, a deska klozetowa wytarta jakby ja ktos rok papierem sciernym szorowal. Do tego chaos na dworcach i ciagla obawa, ze jak wysiadziemy nie bedzie juz naszego bagazu. Jeszcze ciekawiej bylo w drodze powrotnej do Limy, kiedy to kierowca kilkakrotnie zatrzymywal autobus, aby podokrecac kola.
- mnostow ludzi calujacych sie na ulicach. I nie chodzi tutaj o krotkie "cmok", ale przywieranie do siebie, tak jak glonojad do szyby akwarium. Pary, ktore trwaja zastygle w objeciach... godzinami.
- jest biednie, ale zaskakujaco czysto. Zadnych smieci i papierkow, przynajmniej na glownych placach i ulicach.

Lama z Machu Picchu

... i pare zdjec w Cusco:
Tico heaven


Saturday, April 12, 2008

11.04.2008 - Peru - Machu Picchu

4-godzinna podroz pociagiem z Cusco do Aguas Calientes, najbrzydszego miasta w Peru. Pociag wolno wspinajacy sie na przelecze, zjezdzajacy zygzakami do dolin. Na poczatek niezla panorama Cusco,...


... potem urocze okolicznosci przyrody.

Zaraz po przyjezdzie wpadlem na doskonaly pomysl zdobycia szczytu Putacusi. Polecano nam go ze wzgledu na niepowtarzalne widoki z Machu Picchu w roli glownej. Po dwoch godzinach wspinaczki po schodach, prawie pionowych drabinach (ja sie balem) wlizlismy (nie "wlezlismy") na szczyt, a oczom naszym ukazalo sie cos takiego:


MACHU PICCHU. To jedno z najwazniejszych miejsc, jakie mielismy odwiedzic w trakcie naszej podrozy. Oczekiwania ogromne, zdecydowanie spelnione. Zbyt turystycznie tutaj, ale gory wokol i same miasto - po prostu wspaniale.

Strasznie ciezko bylo nam opuscic to miejsce, nawet pomimo zmeczenia i zakwasow. Ja pare razy machalem reka na pozegnanie... ;)

Dalej popijamy herbatke, tak 2-3 razy dziennie. Do tego dla poprawienia nastroju "pisco sour" - lokalny alkohol z sokiem z cytryny, z ubitym na sztywno bialkiem. No i oczywiscie Inca Kole...

Aguas Calientes. Product placement

Thursday, April 10, 2008

09.04.2008 - Peru - Cusco

Santiago

Na poczatek historia dla osob o mocnych nerwach. Pozostalych prosimy o przeskoczenie do nastepnego akapitu.
[HORROR]Lot do Limy. W samolocie zgasili swiatla i ktos tak pierdzial (bo nie mozne tego inaczej nazwac), ze prawie stracilismy przytomnosc[/HORROR]

Pelna wrazen podroz z lotniska w Limie. Znowu chaos, za ktorym sie juz chyba troszke stesknilismy. Ogromne ulice, ogolny wyscig, trabienie, zajezdzanie drogi, lamanie wszelkich zasad i maczoizm. Wokol miasto o architekturze indyjsko-filipinskiej. Ale czuc Ameryke Poludniowa :) . Ludzkie twarze, kolory, zapachy, doskonala muzyka (ala Buena Vista) w naszej taksowce, tak ze az tupalismy nogami. Do tego ogromny rozswietlony bialy krzyz gorujacy nad zatoka... Jest barwnie, niebezpiecznie (ponoc), tanio i bardzo klimatycznie - nam odpowiada.

W Limie wyladowalismy w niezlej norze, takim "party place", z ogromnym barem pelnym pijanych dwudziestoparolatkow. Piekna, lecz zaniedbana hacjenda z widokiem na morze. Najlepszy byl nasz pokoj, defakto altanka zbita z desek w ogrodzie, z widokiem na bar, o zapachu domku w Wilczynie (czytaj: stechlizna).


Podroz autobusem Lima -> Cusco. 20h nonstop. Najgorsze miejsca w autobusie, na gorze i z tylu, zaraz obok toalet i smietnikow. Uroczo.

Peru urzeklo nas zmiennoscia i surowoscia krajobrazu. Gorzyste pustynie, jakimi nie pogardzili by nawet egipcjanie. Pustkowia, ktore nagle zamienily sie w strome i zielone gory.

Cusco. Katedra

Cusco przypomina mi do bolu Kazimierz Dolny. Ten sam rynek, kosciol, kamieniczki, arkady z artystami. Przytulnie i kolorowo. Na razie aklimatyzujemy sie do temperatur i wysokosci (3000 m.n.p.m). Tutaj wszyscy maja kurtki, czapki i szaliki, co przyprawia nas o dreszcze. Ale mamy juz za soba pierwsza "Inca Kola" (tutejszy wynalazek i przysmak), pierwsza "mate de coca" (herbatke z liscmi koki, lekarstwo na chorobe wysokosciowa, ma sie rozumiec) i pierwsza kukurydze mutanta z przepysznym kozim serem.

Monday, April 7, 2008

07.04.2008 - Chile - Santiago

Santiago zaskoczylo nas bardzo pozytywnie. Hostel, w ktorym mieszkamy wyglada jak nowoczesne mieszkanie. To najczystsze i najmadrzej zorganizowane miejsce, w jakim sie kiedykolwiek zatrzymywalismy. Wszystko zrobione ze smakiem i glowa. Az ciezko sie stad ruszyc.

Dzielnica, w ktorej mieszkamy, to taka Barcelona z lat 80-tych. Oprocz flag i napisow na rejstracjach nic nie wskazuje na to, ze jestesmy juz w Ameryce Poludniowej. Normalne europejskie miasto.

Nabieramy teraz sil przed dalsza podroza. Na naszej drodze jest pare "miast". Santiago mamy juz prawie za soba (7 mln). Czeka nas jeszcze Lima (8 mln), Sao Paulo (11 mln, ale aglomeracja 20 mln) i Rio de Janeiro (6 mln). A my za miastami nie przepadamy... :)

Sunday, April 6, 2008

04.04.2008 - Chile - Rapa Nui (Easter Island)

To najbardziej niesamowite miejsce w jakim kiedykolwiek bylismy. Niesamowite miejsce i fantastyczni ludzie. Zreszta zobaczcie sami...




5 dni nieustannej zabawy (patrz "fantastyczni ludzie"). Bylo ciezko, ale trzymalismy fason do konca. Na deser byla lokalna dyskoteka w stodole - jedyna tutaj zreszta - z konmi "zaparkowanymi" przed wejsciem. Mnostwo lokali w kazdym wieku (cala wyspa sie tu bawi), podskakujacy amanci w stylu polinezyjskim, starsze panie, pijani dziadkowie i zabawa prawie do wschodu slonca. CUDNIE!






Suzy i Adam

Jutro ruszamy do Ameryki Poludniowej. 16 dni, wiec tylko posmakowanie, lizniecie smietanki z wierzchu...

PS Czy w Polsce bylo cos slychac o finskim turyscie na wyspie Wielkanocnej?

Wednesday, April 2, 2008

01.04.2008 - Chile - Rapa Nui (Easter Island)

Hermoso! Bello! Lindo!!!...
Jest cos wspanialego i mistycznego w tej wyspie. Juz pierwszego dnia wybralismy sie, wspolnie ze swiezo poznanymi londynczykami, na podziwianie posagow (moai) w swietle zachodzacego slonca. To byla jedna z tych chwil, kiedy to powtarza sie "wow", "amazing", "beautiful" kilkanascie razy, usmiechajac sie do tego od ucha do ucha (jak polglowek). Czuje sie w powietrzu, ze jest to niezwykle i wyjatkowe miejsce. Posagi zachwycaja. Do tego przebiegajace stada koni... Niesamowite przezycie :) ...

Tahai


Przez caly nastepny dzien szczeki nam opadaly i nie podnosily sie z ziemi. Usmiech od ucha do ucha juz nam chyba zostanie. Odwiedzilismy pare pieknych miejsc, z ktorych trudno nam jest wybrac najwspanialsze.

Wulkan Rano Kau

Widok z Rano Raraku



Na wyspie mieszka jakies 4 tysiace ludzi. Malutka spolecznosc, zyjaca blisko natury, przemili i bardzo sympatyczni ludzie. Niczym niezwyklym jest mlody czlowiek przyjezdzajacy na dyskoteke na koniu.

Spimy w uroczym hostelu Kona Tau. Taka kolorowa hacjenda z pieknym ogrodem i mnostwem ludzi z roznych krancow swiata. Przemily gospodarz, domowa atmosfera, banany i papaje pod oknem, do tego mistrz Mijagi (Karate Kid), z ktorym zsynchronizowalem zegarki. Szalone wieczory pelne wina w towarzystwie przesmiesznych hiszpanow i wlochow (i nie tylko).

Anakena


Konie. Sa ich tutaj tysiace. Wydaje sie, ze zyja tutaj na wolnosci (moze tak jest?). Ja chyba je polubie po pobycie tutaj i sprobuje kiedys galopu... :)

Tongariki przed zachodem slonca

PS Staralem sie bardzo, zeby nie uzyc slowa "cudownie". I chyba mi sie udalo...